aktrakcje,  Indie,  podróże

Stolica Indii – czyli co warto zwiedzić w New Delhi cz. II

Kolejny dzień w Delhi przyniósł mi wiele niespodzianek od samego rana (co robiłam wcześniej w stolicy Indii, możecie przeczytać tutaj). Zapewne wszystkim dobrze znane jest powiedzenie:  „Jeżeli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach na przyszłość”.

Na skuterze pomieści się nawet wielodzietna rodzina

To samo tyczy się Indii. Jeżeli chcesz usłyszeć zabawną historię, przedstaw swój idealnie zaprojektowany plan zwiedzania danego miejsca lub miasta w Indiach. Niejednokrotnie przekonałam się na własnej skórze, że w 99% w Indiach, nic nie dzieje się zgodnie z założonym planem.

Coś poszło nie tak.

Ten dzień nie stanowił wyjątku. W pierwszej kolejności chciałam zobaczyć i zwiedzić Czerwony Fort (La Quila) znajdujący się w centrum Old Delhi.

Niecodzienny widok na ulicach Delhi

Ponieważ był to poniedziałek i dzień pracujący, ruch na ulicach miasta był bardziej wzmożony niż w niedzielę. Nie było jednak aż tak tłoczno jak się spodziewałam. Choć wszędobylski harmider i dźwięk klaksonu pozostawał na takim samym poziomie intensywności jak zwykle.

To samo miejsce kiedy zmieniły się światła

Zazwyczaj jazda rikszą nie stanowiła już dla mnie większego wydarzenia, tak tamten przejazd zapamiętam na długo.

Podczas jazdy byłam świadkiem sytuacji, która zmroziła mi krew w żyłach. Na ulicy leżał chłopak, którego prawie że zlinczowała grupa 10-15 chłopa. Kopali go, bili, rzucali w niego czym popadnie. Jak chciał wsiąść do rikszy, aby wywinąć się z tego zamieszania, to siłą go wyciągnęli i dalej okładali.

Na szczęście udało mu się w końcu uciec. A widok zadowolenia i uśmiechy na twarzach oprawców, budził moją zgrozę. Zapytałam kierowcy co się stało, powiedział że najprawdopodobniej zabrał komuś pieniądze.

Nowoczesny taksometr

W całej tej sytuacji najgorsze było to, że nie miałam możliwości jakkolwiek zareagować. A inni ludzie jedyne co mogli zrobić, to też biernie się temu przyglądać.

Indie w barwach flagi, wykonane z plastikowych butelek

Stojąc na światłach, nie obyło się również od zaczepiania mnie przez żebrzące indyjskie dzieci. Aby ich szybko zniechęcić, a muszę przyznać, że były wyjątkowo nachalne i zdeterminowane, sama wyciągałam rękę żeby to one mi dały pieniądze. Słysząc tą kwestię, zmykały szybciutko.

I to by było na tyle.

W końcu udało się dojechać pod pierwszą planowaną przeze mnie atrakcję tego dnia. Zadowolona z siebie idę pod wejście do Fortu, a tu niespodzianka. Okazało się, że Czerwony Fort jest zamknięty w poniedziałki dla zwiedzających. Więc pocałowałam klamkę, zrobiłam zdjęcie zza barierek i przeszłam do kolejnego punktu wycieczki. Jak widać, mój plan uległ zmianie.

Droga ku górze.

Na szczęście, nie była to jedyna budowla, którą chciałam zwiedzić w tej części miasta. W sąsiedztwie Czerwonego Fortu znajdował się meczet Jama Masjid, inaczej zwany Meczet Piątkowy. Jest on największym meczetem w Indiach.

Aby dojść do meczetu, musiałam przejść przez lokalny bazar, który dopiero budził się do życia i ciągnął się praktycznie aż pod samą bramę meczetu.

Przyglądając się sklepikarzom jak niespiesznie rozkładają swoje towary na straganach, aby potem móc zachęcić przechodniów do zakupów, dotarłam do bramy, gdzie czekały mnie jeszcze strome schody do pokonania.

Po krótkiej, aczkolwiek wymagającej wspinaczce, znalazłam się na progu meczetu. Ponieważ była to muzułmańska świątynia, należało zakryć ramiona szalem i zdjąć buty.

Wskazówka: W Indiach warto zawsze mieć ze sobą chustę lub szal na wszelki wypadek, gdyż znajduje się tu wiele świątyń z różnych wyznań i w każdej obowiązują inne zasady.
Pośród wiernych.

Kiedy znalazłam się na wewnętrznym placu, przywitało mnie rozedrgane, gorące powietrze unoszące się nad dziedzińcem. Do tego rozgrzana podłoga i słońce ogrzewające swym blaskiem.

W samym centrum tego obrazka, znajdował się on – Meczet Piątkowy. Połączenie czerwonego piaskowca z białym marmurem, powodował że budynek wyglądał bardziej jak pałac niż świątynia.

A do tego, meczet otoczony był arkadami, gdzie w ich cieniu odpoczywali wierni, inni prowadzili rozmowy lub po prostu przyszli posiedzieć i porozmyślać. Ja też skorzystałam z okazji na chwilę wytchnienia.

One selfie.

Wychodząc ze świątyni nie obyło się bez sesji zdjęciowej. Wystarczyło, że zgodziłam się zrobić zdjęcie z jedną osobą. Utknęłam na 5 minut. Niczym lawina, jeden zaczął cykać foty, wszyscy się zlecieli. Osoby czekające w kolejce, tym którzy zbyt długo mnie okupywali, uprzejmie zwracały uwagę żeby zrobili sobie zdjęcie i poszli dalej, bo oni też czekają.

Na sam koniec miałam przyjemność zrobić sobie zdjęcie ze szkolną wycieczką, dla której mój widok był większa atrakcją niż sam meczet.

Krótki spacer po Delhi.

W końcu udało mi się zakończyć sesję zdjęciową i mogłam ruszyć dalej. Kolejnym miejscem, które chciałam zwiedzić, był Raj Ghat, czyli miejsce kremacji Ghandiego.

Jako że było to ostatnie miejsce, jakie zaplanowałam zobaczyć w tym dniu, zamiast brać rikszę, postanowiłam zrobić sobie spacer. A to wszystko za sprawą wujka Google, według którego od pomnika dzieliło mnie zaledwie 2,5 kilometra i jedyne trzydzieści minut spaceru.

Ponieważ pomnik znajdował się w parku, doszłam do wniosku, że przy okazji wykorzystam mój czas i odpocznę od miejskiego skwaru wśród zieleni.

Pełna entuzjazmu ruszyłam przed siebie w stronę parku. Jak się okazało, pomimo że na mapie istniało kilka wejść do parku, jedyne przez które można się było dostać do Raj Ghat, znajdowało się tuż przy pomniku, czyli na drugim końcu parku. I to by było na tyle jeżeli chodzi o odpoczynek wśród zieleni. Nie pozostało mi nic innego jak piesza wycieczka wzdłuż ogrodzenia.

Tak jak na początku spacer ulicami Delhi wydawał mi się znakomitym pomysłem, tak w połowie drogi już taki cudowny nie był. Trzydziestominutowy spacer w jakimkolwiek mieście w Europie, czysty relaks. Zaś w Indiach, wydawał mi się wiecznością. Niby taka sama odległość, a jednak jakby inna.

Zostać, czy nie zostać?

Idąc tak przed siebie, naszły mnie wątpliwości.

I co ja robię tu?! Choć byłam świadoma praw i obowiązków wynikających z ponownego przyjazdu do Indii, to po kolejnym dniu zwiedzania Delhi nadal miałam wątpliwości i zastanawiałam się po jaką cholerę znowu tutaj przyjechałam. Dokładnie towarzyszące mi odczucia i kłębiące się w tamtym momencie myśli w mojej głowie, oddaje tekst znajdujący się na blogu podróżniczym http://aldonayoga.com/kocham-indie/. Sama lepiej bym tego nie ujęła.

Krematorium.

W końcu dotarłam do Raj Ghat. Tutaj też, aby zobaczyć monument musiałam ściągnąć buty. Nauczona doświadczeniem zabrałam ze sobą skarpetki. W tym miejscu bardzo mi się przydały, gdyż nie było chodniczków, a rozgrzany kamień, w samo południe, parzył w stopy.

Zaliczywszy wszystkie zaplanowane przeze mnie atrakcje na ten dzień, postanowiłam zrelaksować się w parku.

Hi, my name is…

I w tym momencie mój plan znowu uległ lekkiej modyfikacji. Idąc alejkami parku, zaczepił mnie Steve, młody hindus, który akurat skończył zajęcia na uczelni. I takim oto sposobem zyskałam kompana na popołudnie w parku.

Tak miło nam się gawędziło, że czas mijał mi niepostrzeżenie. Był bardzo zainteresowany kulturą europejską i zadawał wiele pytań, więc czułam się jakbym udzielała wywiadu.

Północ, czy południe?

Z tego wszystkiego zrobiłam się głodna. Mając lokalną osobę w zanadrzu, postanowiłam wykorzystać ją do rekomendacji miejsca gdzie warto zjeść.

Niedaleko parku była lokalna knajpka, w której mieli serwować dania typowe dla północnych Indii. Ponoć kuchnia północnych Indii różni się od południowej, więc byłam bardzo ciekawa jak wygląda i smakuje. Zachodzimy do restauracji, a tam kuchnia południowa. Okazało się, że codziennie do Delhi przyjeżdża bardzo dużo osób z południowych Indii i dlatego serwują ich kuchnie.

Thali
Zakątki miasta.

Po sytym posiłku, mój nowo poznany kolega, zaprowadził mnie również do Mahatma Gandhi Museum, znajdującego się w Rashtriya Swachhata Kendra.

Wejście do sali kinowej

Było to bardzo interesujące miejsce. Najpierw poszliśmy obejrzeć film na temat sanitariatu i sposobów zwiększenia świadomości higieny wśród hindusów od czasów Ghandiego. Ciekawym rozwiązaniem w sali kinowej była widownia, która to przekręcała się o 360 stopni, aby obejrzeć wyświetlany film na ekranie.

Następnie była sala z wystawą interaktywną dotyczącą higieny w Indiach.

Muzeum interaktywne

Przed budynkiem znajdowały się posągi prezentujące sytuacje z życia Ghandiego.

Lokalny transport.

Po jakże pełnym wrażeń i nieoczekiwanych zwrotów akcji dniu, postanowiłam wytestować metro. Choć Indie mogą wydawać się chaotyczne i trudno połapać się w zasadach panujących na drogach, tak poruszanie się metrem wygląda dokładnie tak samo, jak w każdym innym europejski mieście.

Ciekawostka: W indyjskim metrze, pierwszy wagon zaraz za maszynistą, przeznaczony jest wyłącznie dla kobiet. Jest on podyktowany względami bezpieczeństwa.
Pojedynczy token aby wejść do metra

Choć samo przemieszczanie się po metrze było jak bułka z masłem, za to najwięcej zamieszania było kiedy już wysiadłam z metra niedaleko hotelu. Dobrze że miałam mapę, nawet w wariancie offline. Dzięki temu z łatwością mogłam się zorientować, w którą stronę powinnam się udać.

Po spędzeniu dniu w ciut innej formie niż to sobie planowałam na początku, przyszedł czas aby spakować plecak i ruszyć w dalszą drogę.

Kolejnym moim przystankiem była Agra i jeden z cudów świata, czyli sławne Tajh Mahal.

Dodatek.

Abyście nie musieli czekać do końca mojej podróży po Indiach, drobny prezent.

Przed wylotem do Polski, zawitałam jeszcze na kilka dni do Delhi, aby nabyć drobne upominki dla rodziny i znajomych, i zobaczyć pominięty wcześniej Fort i dodatkowo Świątynie Akshardham, którą polecił mi inny podróżny.

Pamiętając, że Fort jest zamknięty w poniedziałki, wybrałam się na jego zwiedzanie w niedzielę. Zanim jednak do niego dotarłam, po drodze odwiedziłam jeszcze wspomnianą wcześniej świątynię.

Świątynia Akshardham.

Przeglądając jej zdjęcia w Internecie, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Tym bardziej nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła zobaczyć ją na własne oczy.

Po dotarciu na miejsce, musiałam odczekać swoje w kolejce do wejścia. Już byłam o włos od dostania się do środka, a tam pani ochroniarz poinformowała mnie, że nie mogę wnieść ze sobą telefonu i muszę go zostawić w specjalnej przechowalni.

Na nic zdały się tłumaczenia, że telefon grzecznie będzie spoczywać w mojej torebce i za żadne skarby świata go nie wyciągnę. Była nieugięta, więc musiałam się cofnąć do szatni, gdzie znowu czekało mnie stanie w kolejce (wszak była niedziela i tłumy lokalnych turystów).

Wskazówka: Tak jak Czerwony Fort, Świątynia zamknięta jest w poniedziałki, o czym warto pamiętać planując zwiedzanie Delhi.

Po odstaniu i zdeponowaniu telefonu, wróciłam do bramek wejściowych z zamiarem przepchnięcia się na sam przód. W końcu z jakiej racji mam stać drugie tyle. Na szczęście było pusto.

Kiedy już znalazłam się w środku, zrobiłam jedno wielkie WOW. Szczękę zbierałam z podłogi. Majestatyczna świątynia prezentowała się po prostu pięknie. Wyglądała jak obrazek na pocztówce, tyle tylko, że w rzeczywistości. Aż żal było nie móc zrobić choćby jednego zdjęcia z zewnątrz kompleksu.

Całość otoczona fontannami, arkadami przenosiła mnie w zupełnie inny świat. A wnętrze, istne mistrzostwo. Złocenia, rzeźbienia, wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Mogłabym się tak zachwycać bez końca, do tego wokół świątyni panowała niezwykła atmosfera i energia. Niezwykły kompleks zarówno kulturowy, jak i  duchowy.

Czerwony Fort.

Urzeczona tym miejscem, udałam się do Fortu. Przed wejściem tłum ludzi, kolejka do wejścia ogromna, a jeszcze większa do kasy biletowej. Nie ma chłopa we wsi, żebym miała ochotę stać w takiej kolejce w środku dnia, po bilet. Postanowiłam, sprawdzić czy posiadają kasę biletową dla obcokrajowców. Gdyby jej nie było, to odwróciłabym się na pięcie i poszła dalej.

Kiedy zbliżyłam się do okienek biletowych, pan ochroniarz pilnujący porządku przywołał mnie ręką, że jest dla mnie specjalne okienko. Pomimo, iż były w nim sprzedawane normalne bilety, jak tylko zobaczył mnie kasjer, od razu wstrzymał normalną sprzedaż biletów i mnie obsłużył.

Skorzystawszy z przywileju bycia turystą, poszłam zobaczyć Fort. Tak jak z zewnątrz prezentował się majestatycznie, tak już wnętrze nie wprawiło mnie w tak wielki zachwyt.

With my friend Uma

Dla tych co byli bardzo zainteresowani historią, mogli wejść do muzeum, za które trzeba było dodatkowo zapłacić. Ja postanowiłam pozostać przy zewnętrznym zwiedzaniu budynków.

Jako że widziałam też inne Forty, ten nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Zdecydowanie bardziej wolałam towarzystwo Świątyni Akshardham. 

*zdjęcia świątyni pochodzą z oficjalnej strony https://akshardham.com/