aktrakcje,  podróże,  USA

Nowy Jork, Nowa Miłość, czyli co warto zwiedzić

Kto powiedział, że podróż zaczyna się dopiero w momencie dotarcia do celu. Otóż ja zaczęłam swoją jeszcze na tydzień przed wyjazdem. Będąc przeświadczona, że pierwszy etap podróży mam już dopracowany, zapewniony i opłacony nocleg, spałam spokojnie. Aż tu nagle dostaję powiadomienie, że mój gospodarz chce zmienić moją rezerwację. Do mieszkania, w którym miałam się zatrzymać, zamierza zameldować jeszcze jedną osobę. Nie musiałam brać żadnych leków, aby ciśnienie mi podskoczyło. Na dokładkę właściciel mieszkania oświadczył, że jeżeli nie zgodzę się na nowe warunki, będzie musiał anulować mój pobyt. Cóż, gdybym podróżowała sama, zapewne nie byłoby problemu. Jednak podróżując w trzy osoby, chcieliśmy mieć większy komfort i odrobinę prywatności. Nie pozostało mi nic innego jak zacząć szukać nowego lokum na tydzień przed wylotem. I znajdź tu teraz coś w podobnej cenie. Ekwilibrystyki nie było końca. Na szczęście, udało się znaleźć, jak dla mnie, jeszcze lepsze zakwaterowanie, za te same pieniądze i na dodatek na Manhattanie. Jak to mówią, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Wskazówka: Hotel, w którym mieszkałam nazywał się Soho 54, przy 54 Watts St. na dolnym Manhattanie. Przestronne pokoje, miła obsługa, doskonała lokalizacja do zwiedzania całego Manhattanu, blisko wielu linii metra: A,C, E, 1, 2.

Sama podróż i lot do Nowego Jorku, obyła się bez większych przygód. Nawet dotarcie do hotelu, nie sprawiło mi kłopotu. Wsiadając do metra od razu poczułam dreszczyk emocji. Po dotarciu do hotelu i zameldowaniu się, nie tracąc zbytnio czasu, z aparatem i mapą w ręku, ruszyłam na zwiedzanie Nowego Jorku, a dokładniej Manhattanu.

Manhattan

Uznawany jest za serce Nowego Jorku. Tutaj toczy się całe życie towarzyskie i turystyczne. Na zwiedzenie Manhattanu poświęciłam trzy dni i uważam, że jest to wystarczająco dużo, żeby zobaczyć najważniejsze i najciekawsze miejsca, a także poczuć klimat tego miasta. Swoje pierwsze kroki skierowałam do dzielnicy

Soho.

Jak się okazało jedna z najdroższych dzielnic Nowego Jorku (wystarczyło spojrzeć na ceny dań w restauracjach), ale też awangardowa i artystyczna. Spacerując jej ulicami, co chwila mijałam intrygujące i zaskakujące wystawy umieszczone w oknach galerii. Za każdym rogiem, napotykałam się na coraz bardziej pomysłowe murale i graffiti.  Mogłam podziwiać też tzw. cast-iron buildings, czyli budynki z żeliwnymi fasadami. 

Tuż obok mieściła się dzielnica

Little Italy.

Poczułam się tak jakbym przeniosła się do innego świata. Wszędzie otaczały mnie włoskie knajpki, do których do wejścia, zachęcali rodowici włosi. A z środka unosił się zapach włoskich potraw. Ponieważ jest to typowa atrakcja turystyczna, jest tu stosunkowo drogo, dlatego wystarczyło mi przejście się jej uliczkami, aby poczuć panujący tam klimat i atmosferę.

Brooklyn Bridge

Kolejny punkt zwiedzania, który mnie zachwycił. Jest to jeden z najstarszych mostów wiszących na świecie, po którym można zarówno spacerować, jak i przejechać samochodem. Wybrałam się na niego przy okazji zachodu słońca. Przepięknie wtedy widać oświetloną dzielnice finansjery, a sam most staje się urokliwy i romantyczny.

Całkiem przypadkowo, okazało się że akurat w ten weekend, który spędzałam w Nowym Jorku, miała miejsce organizowana co roku

World Pride Parade.

Największa doroczna parada równości i środowisk LGBT. Będąc w Nowym Jorku i nie zobaczyć takiego wydarzenia, byłoby grzechem. Sama parada przypominała dla mnie wszystkie inne przemarsze. Natomiast przygotowania do jej rozpoczęcia, względy organizacyjne i bezpieczeństwa, wywarły na mnie duże wrażenie. Ludzie gromadzili się w grupach, ubrani w jednakowe koszulki, z transparentami. Inny byli poprzebierani w cudaczne kostiumy. Zaskakujące dla mnie było to, że nikt nikomu nie dokuczał, nikogo nie dyskryminował. Co chwila rozstawione były stoliki, z tęczowymi gadżetami do kupienia. Okna restauracji, były przybrane w tęczowe flagi. Nawet przejście dla pieszych malowali w kolory tęczy. Było to dla mnie coś niesamowitego. Wszędzie zostały rozstawione bramki, oddzielające uczestników parady od ludzi, którzy spieszyli się do swoich zajęć, a całą imprezę zabezpieczał kordon policjantów. 

Oglądając zafascynowana Paradę, nawet nie zauważyłam, jak dotarłam do

Central Parku.

Nazywany jest on zielonymi płucami Nowego Jorku. Central Park jest olbrzymi. Pomimo tego, że uwielbiam zwiedzać wszystko na piechotę, to udało mi się przejść jedynie połowę Parku. Mając więcej czasu z pewnością spędziłabym w nim dłużej niż jeden dzień. Poza rozległymi terenami zielonymi, gdzie można zrobić sobie piknik, jest wiele ciekawych obiektów, które warto zobaczyć, m.in.: Bethesda Terrace i Fountain, The Loeb Boathouse, Strawberry Fields – miejsce pamięci Johna Lenona, Belvedere Castle, Bow Bridge, czy ogromny zbiornik im. Jacqueline Kennedy. Central Park skrywa też wiele ciekawych pomników, jak: Alice in the Wonderland, Hans Christian Andersen Monument, a nawet pomnik Władysława Jagiełły. Wielu ciekawych informacji dowiecie się ze strony o central parku.

Ponieważ kocham taniec i wszystko co z nim związane, nie odmówiłam sobie też przyjemności zobaczenia Lincoln Center, na którym znajduję się między innymi Juliard School i oczywiście

Metropolitan Opera.

Początkowo planowałam zobaczyć ten osławiony budynek jedynie z zewnątrz, jednak siła przyciągania była tak wielka, że postanowiłam wybrać się na przedstawienie. W końcu być w Nowym Jorku, a nie być w The Met Opera. Dla mnie nie do pomyślenia. Na ostatnią chwilę zakupiłam bilety na spektakl taneczny pt. „Śpiąca królewna”, który akurat był w tym czasie grany. Bilet kosztował około $50, jednak było warto wydać te pieniądze. Nie tylko gmach, ale też wnętrze opery bardzo mnie urzekło. Sześć poziomów, bogate zdobienia, a przede wszystkim żyrandole, które tuż przed rozpoczęciem spektaklu poszybowały pod sam sufit, aby nikomu nie przeszkadzać podczas oglądania występu. Sama sztuka może nie należała do najlepszych jakie widziałam, jednak wspomnienia z wizyty w The Met Opera bezcenne.

Moja wycieczka nie mogłaby się też odbyć bez wizyty przy

World Trade Center.

Zawsze wydawało mi się, że WTC to tylko i wyłącznie dwie bliźniacze wieże. Jak mogłam się przekonać na własne oczy jest to kompleks aż dziewięciu budynków. Oglądając je z oddali, przypominały mi inne wysokie budynki, jednak po dotarciu na miejsce, odczułam na własnej skórze jak ogromne są to wieżowce. W miejscu, w którym stały dwie wieże, znajduje się pomnik, upamiętniający atak z 11 września, w postaci dwóch dużych dziur w ziemi. Czułam też specyficzną atmosferę tego miejsca, której nie da opisać się słowami.

Wskazówka: Obok znajduje się także muzeum na temat całej historii World Trade Center, które można odwiedzić za $26. Warto też zajrzeć do Brookfield Place, galerii handlowej która ma niezwykłe architektoniczne wnętrze.

Tworząc plan zwiedzania Nowego Jorku, miałam zamiar wybrać się na Liberty Island, gdzie znajduje się

Statua Wolności.

Podobnie jak dla większości turystów, był to mój obowiązkowy punkt programu. Jednak po dotarciu do Baterry Park skąd odchodziły wszystkie promy, moja ochota spadła do zera. Bilet wstępu kosztował $23, a do tego zrobił się z tego przemysł. Długie kolejki oczekiwania, a statki dowożące turystów na wyspę były wypełnione po brzegi. Dlatego wolałam podziwiać Statuę Wolności z nabrzeża, gdzie była równie dobrze widoczna. Poza tym, znalazłam później idealne miejsce, skąd mogłam ją podziwiać i mieć na wyciągniecie ręki. Dla tych, którzy mieliby ochotę się wybrać, wszelkie informacje znajdują się tutaj.

Będąc już w pobliżu Financial District, kolejnym punktem na mojej mapie był

Byk z Wall Street, czyli Charging Bull.

Jak sama nazwa wskazuje, byłam przeświadczona, że byk znajdował się na Wall Street, nic bardziej mylnego. Został on postawiony na Broadway Street tuż za Baterry Park. Myślałam, że w godzinach dopołudniowych, zrobienie sobie zdjęcia przy Byku zajmie mi maksymalnie pięć minut. Otóż, nie. Wokół pomnika było czarno i niekończący się tłum ludzi oczekujących, aby móc dotknąć Byka i zrobić sobie przy nim zdjęcie. Do tego obowiązywały dwie kolejki. Jedna od przodu, żeby dotknąć rogów, a druga od tyłu. Byłam nawet świadkiem, kłótni turystów o to, kto pierwszy podszedł i powinien w tym momencie zrobić sobie zdjęcie. Dużo osób starało się też wepchnąć na trzeciego, byle szybciej. Aby nie tracić czasu na obie kolejki, wybrałam tą, w której czas oczekiwania był krótszy, gdyż i tak nie było szans na zdjęcie bez innych ludzi w tle. Później wystarczył mi murek znajdujący się tuż obok Byka, aby uwiecznić go w całości na zdjęciu. 

Skoro byk pędził na Wall Street, to i ja się tam wybrałam.

Wall Street.

Sama ulica wygląda jak wszystkie inne ulice Manhattanu. Jednak spotkałam tu znacznie więcej ludzi w garniturach, z aktówką i telefonem w ręku. Przypominali mi typowych rekinów biznesu, goniących za pieniądzem. Nic dziwnego, gdyż nie można przejść obojętnie obok Nowojorskiej Giełdy Papierów Wartościowych (ciekawa jestem, czy moja inwestycja się zwróci). Tuż obok znajduję się też Federal Hall, w którym odbyła się inauguracja prezydentury George’a Washingtona.

Wskazówka: Będąc w tej okolicy, warto wybrać się na lunch do Koyzina Kafe na rogu ulic William Street i Cedar Street. Jak na dzielnicę finansową mają bardzo przystępne ceny i można samemu skomponować swój makaron.

Ponieważ Manhattan jest bardzo kompaktowy i wszystko znajduje się w stosunkowo niedużej odległości od siebie, kolejne zabytki i atrakcje, również zwiedzałam pieszo. W drodze do Empire State Building, zatrzymałam się na chwilę w Washington Square Park, gdzie znajduje się urocz fontanna i łuk triumfalny.

Później swe kroki skierowałam na

Grand Central Terminal (Dworzec Główny).

Głowna hala dworca zrobiła na mnie duże wrażenie. Cała wyłożona w marmurze, z bogatym zdobieniem, gdzie na środku hali znajduje się zdobiony zegar wykonany z opalu. Na suficie zaś fresk z namalowanymi znakami zodiaku. Główną halę, mogłam podziwiać bez końca, za to same perony przypominały ciemne, boczne uliczki, na które aż strach się zapuszczać, albo wejście do kanału.

Obok dworca znajdował się sławny wieżowiec Chrysler Building w stylu art deco, który tak często wykorzystywany jest w amerykańskich filmach, a także budynek ONZ, który nie omieszkałam też zobaczyć.

St. Patrick Cathedral

Na Manhattanie zewsząd otaczały mnie drapacze chmur, pełne przepychu wieżowce i szklane domy. Dlatego tym bardziej urokliwa była dla mnie ta neogotycka katedra. Schowana pomiędzy wysokimi, nowoczesnymi budynkami, sprawiała wrażenie, jakby ktoś przeniósł ją z zupełnie innej epoki.

Rockefeller Center

Choć zwiedzałam Nowy Jork, latem a nie zimą, musiałam też zobaczyć jak wygląda plac, na którym co roku odbywa się uroczyste zapalanie światełek na choince. Jest to kompleks budynków handlowych, przy którym gromadzą się tłumy ludzi.

Wszędzie było wielu turystów, jednak nic nie przebiło

Time Square.

Ikona Nowego Jorku, gdzie zewsząd w twoją stronę świeciły ogromne neony i bilbordy elektryczne. Mnóstwo wyświetlanych reklam, które co chwila się zmieniały. Gdzie się nie obróciłam, wszędzie znajdował się telebim. Time Square przyciągał wszystkich jak magnes. Widziałam różnych cudaków, ulicznych grajków. Widziałam też Naked Cowboy grającego na gitarze.

Pan tak podkręcił mój apetyt, że wybrałam się na obiad do

Bubba Gump.

Moim zdaniem najlepsza restauracja krewetkowa w jakiej byłam. Już na samym wstępie mnie urzekła. Wchodząc do środka, wystrój przypomina sceny z filmu Forest Gump, który jest jednym z moich ulubionych. Bardzo spodobał mi się sposób zamawiania jedzenia. Na stoliku znajdowały się dwie tabliczki. Kelner wyjaśnił nam, że ustawiając tabliczkę z napisem „run Forest run”, oznacza że jeszcze nie zdecydowaliśmy się co chcemy zamówić. Natomiast tabliczka z napisem „stop Forest stop”, jest sygnałem dla kelnera, aby do nas podszedł. Bo w restauracji głównym bohaterem z filmu, jest właśnie kelner. Zarówno sposób podania, jak i samo jedzenie było wyśmienite. Wszelkie informacje znajdziecie na stronie bubbagump.com

Nowy Jork, tak jak każde miasto ma swoje charakterystyczne symbole, tak i ja nie omieszkałam uwiecznić je na fotografiach. Nie wyobrażałam sobie, być w Nowym Jorku i nie mieć zdjęcia z żółtą taksówką. Choć jak się okazało, jeżdżą one głównie w obrębie Manhattanu, natomiast pozostała część miasta ma już normalne taksówki.

Uwieczniłam również, schody przeciwpożarowe, które tak często oglądałam na filmach amerykańskich.

Oczywiście nie mogłabym wyjechać z Nowego Jorku, nie kupując wcześniej hot dog-a.

Zaś na pożegnanie mojego pobytu w Nowym Jorku, wybrałam się na wieczorny spacer na nabrzeże na Pier nr 34. Miałam stąd doskonały widok na Financial District Nowego Jorku i znajdujące się po drugiej stronie wody New Jersey. Zachodzące słońce i rozświetlające się budynki, stanowiły dla mnie wyjątkowo piękny obraz. Dopełnieniem tego widoku, zupełnie przypadkiem stały się lunety. Dokładniej to co przez nie zobaczyłam. Okazało się, że jedna z nich działała bez konieczności wrzucenia monety i w ten sposób mogłam podziwiać Statuę Wolności, tak jakbym stała obok niej.

Tym miłym akcentem, zakończyłam mój pobyt w Nowym Jorku. Czas było ruszać w dalszą podróż po Stanach. Gdzie mnie nogi poniosły, dowiecie się w kolejnych wpisach.