Jak wygląda kwarantanna w praktyce.
Jak wiecie dwa tygodnie temu wróciłam do Polski z Hiszpanii (o tym co tam robiłam i jak wróciłam możecie przeczytać tutaj). Wstrzeliłam się idealnie w moment, kiedy weszło rozporządzenie o konieczności odbycia czternastodniowej kwarantanny. Jedyne informacje jakie posiadałam, były te przekazane mi przez rodziców i znajomych, którzy to zasłyszeli je w mediach i rządowych przekazach. Jednak nikt nie był w stanie powiedzieć mi jak mój „areszt domowy” będzie wyglądać w praktyce. Ja sama też nie miałam bladego pojęcia. Znalazłam się w pierwszej grupie królików doświadczalnych.
Początek.
Na wstępie dostałam zalecenia do których miałam się zastosować. „Nie opuszczaj domu” – żaden kłopot. „Nie wychodź do sklepu” – nie miałam po co, gdy lodówka została zaopatrzona jeszcze przed moim przyjazdem. „Zachowaj zasady higieny” – nie trzeba było mi przypominać.
W drugim dniu kwarantanny miałam telefon z Izby Sanitarnej, aby zweryfikować moje dane, które podałam podczas wypełniania deklaracji w samolocie. Była to raczej rozmowa z tych, gdzie pani sama sobie odpowiadała na pytania bez mojego udziału. Mimo to pomyślnie przeszłam weryfikację.
Odwiedziny.
Wiedziałam też, że codziennie policja ma sprawdzać czy jestem grzeczną dziewczynką i stosuję się do zasady #zostańwdomu. To była dla mnie właśnie największa niewiadoma. Bardzo intrygowało mnie czy rzeczywiście policja codziennie pojawi się przed moim mieszkaniem. Po czternastu dniach mogę wam powiedzieć, że rzetelnie wywiązywali się ze swojego obowiązku. Codziennie miły pan policjant dzwonił na mój telefon i prosił abym wyszła na balkon lub pokazała się w oknie, celem weryfikacji. Czasami pojawiali się z rana, a czasami dopiero po południu. Za to, za każdym razem pytali się o mój stan zdrowia, czy czegoś mi nie potrzeba i życzyli miłego dnia. Jeszcze nigdy w życiu, tylu chłopa na raz się o mnie nie troszczyło.
Puk, puk. Jest tam kto?
Przez te dwa tygodnie, troskę wykazywali również moi rodzice i znajomi. Nie mogąc zobaczyć się z nimi osobiście, nadrabiałam rozmowy telefoniczne, przez Skype’a czy inne portale społecznościowe. Siedząc na balkonie, przysłuchiwałam się też rozmową sąsiedzkim. Cóż, każda forma rozrywki jest dobra. Jednak najbardziej bawił mnie sposób w jaki miałam dostarczane paczki, gdy mi czegoś zabrakło. Nie chcąc narażać nikogo z zewnątrz, mój tata zostawiał przesyłkę pod drzwiami, pukał i odchodził. Po upewnieniu się, że droga wolna, otwierałam drzwi i wciągałam przesyłkę do środka.
Raz nawet o mało co nie dostałam zawału serca. Pewnego dnia podjeżdża karetka pod mój blok, a ratownik kieruje się do mojej klatki. Z wrażenia, aż sobie usiadłam. Obawiałam się, że może przyjechali po mnie. Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli. Jednego byłam pewna, za żadne skarby ich nie wpuszczę. Na szczęście, okazało się że przyjechali do sąsiadki, bo źle się poczuła.
Co ze sobą począć?
Zapewne zastanawia was też to, jak przeżyłam te czternaście dni w zupełnej izolatce. Ponieważ należę do osób, które lubią wynajdywać sobie zajęcia, na nudę nie mogłam narzekać. Jak to mówią „potrzeba matką wynalazku”. Dopiero przy możliwości tak ograniczonych ruchów, włącza się w człowieku kreatywność. Miałam wiele zajęć, które zajmowały mi czas, między innymi:
Nadrobiłam zaległości w książkach.
Przy okazji mogłam się też poopalać na balkonie.
Miałam więcej czasu na gotowanie.
Mogłam się skupić na pisaniu bloga.
A przede wszystkim, mogłam oddać się temu co kocham najbardziej, czyli
Taniec.
Salon przekształciłam w swoją prywatną siłownię, w której mogłam ćwiczyć i tańczyć do woli.
Dance, dance, dance.
A wieczorami chodziłam na zajęcia. Zapytacie jak to możliwe, skoro miałam siedzieć w domu. Otóż, większość szkół tańca przeniosła się do sieci. Codziennie prowadzone były zajęcia on-line, w których bez problemu mogłam uczestniczyć.
Mając wypełniony dzień po brzegi, czas mijał mi z zawrotną prędkością. Choć przyznaję, że pod koniec drugiego tygodnia, będąc ekstrawertykiem, zaczynało mnie nosić. W całej tej domowej kwarantannie, najgorszy nie był fakt konieczności siedzenia w domu, tylko myśl, że nie mogę go opuścić. Na szczęście, mój czas w „domu Wielkiego Brata minął”. Z tej okazji planuję zorganizować dziś imprezę, oczywiście jednoosobową.
Powrót do świata żywych.
Ponieważ jutro na legalu mogę wyjść już z domu, przygotowałam na tę okoliczność specjalny strój.
Jak wam się podoba?