City Break,  podróże,  Polska

City break in Poznań.

Nie ma to jak spontaniczny wypady na kawę do Poznania. Przejechać pół Polski, tylko po to żeby napić się kawy? Oczywiście. Gdyż tą kawę miałam wypić, w nie byle jakim towarzystwie.

Otóż, moja koleżanka Monika, którą poznałam w Indiach, i o której wspominałam przy okazji wpisu o Bangalore, właśnie przyleciała do Polski. Dlatego, takiej okazji nie mogłam przegapić. Choć nie było łatwo, udało nam się zgrać wspólny termin.

Mając więc wolny weekend, takim oto sposobem znalazłam się w Poznaniu. Chociaż podróż była dosyć długa, nie mogłam sobie odmówić takiej przyjemności.

Wskazówka: Zatrzymałam się w Retro Hostelu, który znajdował się tuż przy rynku. Schludny, czysty hostel. Bardzo dobra cena i doskonała lokalizacja.
Z głową w chmurach.

Czekając na upragnione spotkanie, postanowiłam przespacerować się po Starym Rynku. Ponieważ była piękna pogoda i do tego piątek po południu, a restauratorzy dostali zielone światło na otwarcie ogródków, ludzie tłumnie wyszli na ulice. Aż miło było zobaczyć miasto tętniące życiem.

Spacerując dookoła rynku i chłonąc panującą wokół atmosferę, zawędrowałam pod Farę Poznańską, czyli Bazylikę Kolegiacką i poszłam przywitać się z Koziołkami.

Zaś obok Koziołków, na ścianie sąsiedniego budynku znajdował się intrygujący mural, w postaci wiersza Wisławy Szymborskiej – Chmury.

Spotkanie po latach.

Rozmyślając nad słowami poetki, poszłam zobaczyć się z moją koleżanką. Kto by pomyślał, że minęły już trzy lata od naszego ostatniego spotkania. Jak ten czas leci!!!!

Aby móc się nagadać do woli, wybrałyśmy restaurację Kuchnia & Mech, na nasze pogaduchy. Rozmów nie było końca. Do tego serwowali pyszne burgery z gruszką, orzechami i sosem na bazie masła orzechowego, którym nie mogłam się oprzeć.

Po tak udanym spotkaniu, przyszedł czas pożegnań. Choć nie mogłam więcej czasu spędzić z Moniką, do wykorzystania w Poznaniu miałam dodatkowo jeszcze kolejny dzień.

Poznań, miasto doznań.

Ostatni raz w Poznaniu byłam kilka lat temu, dlatego mając do dyspozycji całą sobotę, postanowiłam na nowo go zwiedzić i sprawdzić jak się przez te lata zmieniło. 

Z samego rano wyruszyłam na piesze zwiedzanie Poznania. Swój spacer po mieście zaczęłam od KontenerArt. Jest to mobilna przestrzeń kulturalno-artystyczna, w której odbywają się różne koncerty, warsztaty, imprezy plenerowe. A wszystko to zbudowane jest z kontenerów, w których znajdują się bary, sklepy z artystycznym rękodziełem, a wszystko to uzupełnione o strefy relaksu z leżakami i sceną muzyczną.

Podążając za królami.

Będąc już na Wartą, nie omieszkałam przespacerować się bulwarami. Cisza, spokój i jedynie ludzie wyprowadzający swoje czworonogi na poranny spacer. To co mnie zaciekawiło, to oznaczenia, że dozwolone jest na bulwarach nad rzeką spożywanie alkoholu. Zatem amatorzy grillowania mogli w pełni skorzystać z przysługujących im przywilejów.

Wskazówka: Jeżeli przyjedziecie do Poznania z dziećmi, możecie wybrać się na interesujące zwiedzanie Poznańskim Szlakiem Legend.

Idąc wzdłuż Warty, dotarłam do Bazyliki Archikatedralnej, znajdującej się w Ostrowie Tumskim. Katedra zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz zrobiła na mnie imponujące wrażenie. Niezliczona ilość bocznych kaplic, jak również pięknie zdobiona nawa główna. W katedrze znajdowała się również Złota Kaplica, jednak żeby ją podświetlić należało zapłacić pięć złotych. Postanowiłam, że oświetlę ją oczami wyobraźni.

Chciałam również zwiedzić krypty, w których dokonano pochówku pierwszych królów Polski, niestety były zamknięte.

Podążając Traktem Królewsko- Cesarskim, dotarłam do Kładki Ojca Bernatka, gdzie zakochani poprzyczepiali do niej kłódki.

Z kładki miałam doskonały widok na Bramę Poznania wraz ze starą Śluzą Katedralną. W Bramie Poznania znajduje się muzeum przedstawiające historię i dziedzictwo Ostrowa Tumskiego.

Street Art.

Kolejnym przystankiem był sławny Mural na Śródce pod tytułem: „Opowieść śródecka z trębaczem na dachu i kotem w tle”.

Obok zaś znajdowała się równie interesująca instalacja instrumentów muzycznych, które podczas deszczu wygrywały swą melodię.

Malta w Poznaniu.

Jako że uwielbiam chodzić i spacerować, i będąc już po tej stronie rzeki, nie mogłam sobie odmówić przyjemności zajrzenia nad Jezioro Maltańskie. Ponieważ miałam dużo czasu do zagospodarowania, postanowiłam, że obejdę je dookoła.

Choć znajdowałam się w samym centrum miasta, miałam wrażenie jakbym znalazła się w zupełnie innej rzeczywistości. Miło było przysiąść na jednej z ławeczek, i zapatrzeć się w błękitną taflę jeziora.

Ciekawie też było obserwować, młode wschodzące gwiazdy kajakarstwa, które dzielnie trenowały pod okiem trenerów, jadących na rowerach wzdłuż brzegu jeziora.

Kiedy już zaspokoiłam oczy widokami natury, musiałam też zaspokoić potrzeby mojego żołądka, który zaczął dawać o sobie znać. Wszak zrobiła się już pora obiadowa.

Pyry, ziemniaki kartofle.

Za radą Moniki, udałam się do Pyra Bar. Dla nie wtajemniczonych, pyra po poznańsku oznacza ziemniaka. 

Chcąc spróbować lokalnej kuchni wielkopolskiej, zamówiłam sobie Pyrę z bzikiem (gzikiem), czyli zapiekane ziemniaki z pieca, z twarogiem, śmietaną, cebulką i szczypiorkiem. Istne niebo w gębie.

Kiedy tak rozkoszowałam się poznańską kuchnią, rozpętała się burza. Na szczęście trwała zaledwie pół godziny. A po burzy wyszło z powrotem piękne słońce.

Stare, ale jare.

Korzystając z faktu, że pogoda mi dopisywała, poszłam przywitać się ze starym przyjacielem, czyli Starym Browarem. Choć w środku znajduje się galeria handlowa, nie mogłam sobie odmówić przyjemności podziwiania, architektury budynku.

Postanowiłam go również obejść dookoła i zajrzeć na wewnętrzny dziedziniec, gdzie znajdowały się liczne knajpki. Więc gdybym miała więcej niż jeden żołądek, z pewnością usiadłabym w jednej z nich.

A ku ku.

Następnym przystankiem na mojej mapie Poznania, był Fort Winiary, potocznie zwany Cytadelą. A dokładniej był to park miejski, w którym dawniej znajdował się ten fort.  

Słysząc szum wiatru i śpiew ptaków, nie mogłam sobie odmówić przyjemności spędzenia w parku dłuższej chwili. Delektując się otaczającą mnie zewsząd przyrodą, niespiesznym krokiem, obeszłam cały park dookoła. 

Aż tu nagle natrafiłam na Cmentarz Żołnierzy Radzieckich. Zaskoczył mnie fakt, że cmentarz znajdował się w samym środku parku.

Odrobina słodkości.

W drodze powrotnej do centrum, zahaczyłam o polecaną przez innych blogerów kawiarnię Piece of Cake, z nadzieją że dostanę w niej rogale świętomarcińskie. Jak się dowiedziałam, o tej porze roku ciężko je dostać, gdyż są one przede wszystkim robione dopiero na 11 listopada na Św. Marcina. Aby lepiej zobrazować na co miałam chęć, zamieszczam zdjęcie poniżej.

Ponieważ nie było mi pisane zjeść rogala, w ramach pocieszenia, wybrałam się do La Ruina i Raj. Wystrój w środku kawiarni, przypominał mi trochę wyprawę podróżniczą, gdyż dekoracje stanowiły pamiątki przywiezione z różnych zakątków świata. W takim antuażu, przyjemnie było rozkoszować się sernikiem i lemoniadą z yerba mate.

Będąc w błogim stanie, udałam się na Plac Wolności, gdzie znajdowała się Fontanna Wolności. Także tutaj zrobiłam sobie krótką przerwę, aby poobserwować spacerujących turystów.

Finish.

Na zakończenie tak udanego dnia, poszłam jeszcze raz na Stary Rynek, który kryje w sobie tak wiele ciekawych rzeczy. Unikatowe kolorowe kamieniczki z kramami czyli Domki Budnicze, studzienka Bamberki, pręgierz, czy też Rogalowe Muzeum. Na dokładkę dodam, że w samo południe z wieży ratuszowej wyłaniają się dwa koziołki.

Wskazówka: Z polecanych kulinarnych miejsc, dla miłośników kuchni hiszpańskiej, warto zajrzeć do baru Pika Pika na hiszpańskie tapas. Dla lubiących słodkości warto wybrać się do Dragon Club na gorącą czekoladę.