aktrakcje,  Hiszpania

Malaga, Tiki Taki, czy Kasztanki? – czyli co warto zwiedzić

Każda historia ma swój początek i koniec. Dotyczy to także, mojego wyjazdu do Malagi. Skoro, napisałam wam już o finale tej podróży (o którym możecie przeczytać tutaj), to teraz cofnijmy się do początku.

Kto powiedział, że podróżować można jedynie w wakacje, kiedy jest ciepło. Uważam, że każda pora roku jest do tego dobra. Ponieważ pogoda w Polsce, była mało zachęcająca, postanowiłam przenieść się choć na chwilę w cieplejsze zakątki Europy. Mój wybór padł na Malagę. Co ciekawe, kiedy odpowiadałam znajomym na pytanie, gdzie jadę, oczywiście w odpowiedzi zawsze słyszałam hasło: „Malaga, Tiki Taki i Kasztanki”.

Na kogo wypadnie, na tego…

Pozostańmy jednak przy samej Maladze. Tym razem, na wycieczkę pojechałam z moim kolegą Damianem. To był nasz pierwszy raz (wspólnego podróżowania, oczywiście). Dotychczas, najczęściej podróżowałam sama lub  z rodzicami. Zdecydowanie rzadziej miałam okazję, wyjeżdżać z moimi znajomymi i przyjaciółmi. Jak wiecie, nie jest łatwo podróżować z inną osobą. Różnice charakteru, zachowań i nawyków, często wywołują spięcia i mogą działać na uzębienie. Sama byłam pod ogromnym wrażeniem, że tak świetnie się dogadywaliśmy i uzupełnialiśmy przez cały nasz wyjazd.

Relax, take it easy.

Od pierwszych chwil nasz wyjazd był zakręcony. Jako że miał być to stosunkowo nisko budżetowy wyjazd, staraliśmy się znaleźć jak najlepsze rozwiązania a pro po przelotu, czy też zakwaterowania. Takim o to sposobem dotarcie z Krakowa do Malagi, zajęło nam jedynie półtora dnia. Najpierw polecieliśmy do Kopenhagi, następnie do Londynu, a z stamtąd do Malagi. Pierwsze dwa loty przebiegły bardzo sprawnie i szybko, zaś trzeci odcinek zafundował nam lekkich turbulencji.

Mając siedem godzin przerwy w Londynie, razem z Damianem, optymistycznie założyliśmy że znajdziemy wolne krzesełka i spokojnie prześpimy całą noc. Niestety nic z tego nie wyszło. Po wylądowaniu około północy, okazało się, że strefę odlotów otwierają dopiero o godzinie 2.30. Do tego czasu, ponieważ nie było za bardzo gdzie siedzieć, razem z innymi pasażerami rozłożyliśmy się na podłodze. Przypominało mi to obóz dla uchodźców.

Kiedy wybiła, długo wyczekiwana przez nas godzina i mogliśmy przenieść się na drugą halę, spotkała nas kolejna niespodzianka. Nie dość, że nie było tam więcej miejsc do siedzenia, to bagaż rejestrowany mogliśmy oddać dopiero o godzinie 3.30 i przejść przez kontrolę bezpieczeństwa.

W końcu, po dłużącym się w nieskończoność czasie oczekiwania, znaleźliśmy się w strefie bezcłowej. Znajdująca się tam ogromna tablica odlotów, pokazywała, że informacje o bramce, do której mamy się udać na nasz lot, zostanie podana dopiero o godzinie 6.30, a do tego czasu możemy się zrelaksować. Nie pozostało nam więc nic innego, jak ułożyć się na mało wygodnych siedzeniach i spróbować zregenerować siły.

Pierwsze chwile.

Dalej było już tylko z górki. Bez problemu dotarliśmy do naszego hostelu Malaga Centro Hostel, który był położony niedaleko dworca kolejowego i zabytkowego centrum miasta. Stanowił doskonały punkt wypadowy do zwiedzania lokalnych atrakcji. Okazało się, też że w hostelu pracuje Polka, więc mogliśmy się bez żadnych przeszkód dogadać. Co więcej, nie musieliśmy czekać do godziny 15.00 żeby się zameldować, co więcej dostaliśmy jeszcze większy i ładniejszy pokój, niż ten, który wcześniej rezerwowaliśmy.

Wskazówka: Najlepszym i najtańszym sposobem na dostanie się z lotniska do centrum miasta jest kursujący co 20 minut pociąg. Cena biletu w jedną stronę wynosiła 2,30 euro.

Malaga, w przeciwieństwie do innych miast w Hiszpanii, nie jest tak bardzo rozpropagowanym i powszechnie wybieranym kierunkiem podróży turystycznych. Dla mnie była w sam raz i znalazłam w niej wiele ciekawych i interesujących miejsc do odwiedzenia.

Po rozpakowaniu walizek i odświeżeniu się, poszliśmy coś zjeść. Tuż obok hostelu, schowana za kościołem, znajdowała się mała knajpka Zamarrilla 33, którą polecono nam w hostelu. Jedzenie było wyborne. Nie mogło też zabraknąć typowego akcentu hiszpańskiego, czyli Sangrii.

Mając pełne brzuchy, ruszyliśmy na rekonesans miasta. Ze względu na to, że mój kolega odwiedzał już Malagę wcześniej, zaoferował że zostanie moim osobistym przewodnikiem i mnie po niej oprowadzi. Na taką propozycję, nie mogłam powiedzieć „nie”.

Pompidou.

Pierwsze swe kroki, skierowaliśmy do przystani . Od razu skojarzyła mi się z kurortem wakacyjnym, gdzie w restauracjach  z widokiem na zatokę serwują ryby i owoce morza. Znajdowało się tam również Centrum Pompidou, w którym można zobaczyć dzieła francuskiej sztuki współczesnej. Z zewnątrz przypominało mi to kolorową kostkę Rubika.

AC Hotel by Marriott.

Później, poszliśmy do hotelu AC Hotel by Marriott, gdzie na piętnastym piętrze znajdowała się restauracja z basen i tarasem widokowym. Jak to w takich miejscach bywa, ceny były bardzo wysokie. Za to widoki roztaczające się na Katedrę i miasto, były bezcenne.

Wskazówka: Najlepiej wybrać się tam koło godziny 18.00 kiedy, słońce powoli zachodzi i przepięknie oświetla Katedrę.
Miasto, które nie śpi.

Będąc w Hiszpanii, życie nie kończy się wraz z zachodem słońca. Tam, miasta nigdy nie śpią. Dlatego razem z moim kolegą, poszliśmy do centrum Malagi, aby poczuć tą niezwykłą atmosferę miasta tętniącego nocą życiem. W samym centrum, mieliśmy do wyboru wiele restauracji, pubów i kawiarni, w których mogliśmy coś zjeść, napić się wina i prowadzić długie rozmowy. Zapowiadał się bardzo udany wieczór i początek naszego pobytu w Maladze.

Aż tu nagle, otrzymuję informację od mojej mamy, że w Polsce ma zostać wprowadzona kwarantanna. Chwilę później, Damian otrzymał wiadomość, że zajęcia na jego uczelni zostały zawieszone i wszystko odbywać się będzie zdalnie z domu.

Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie na twarzy, szok i niedowierzanie, słysząc takie wiadomości. Z początku nie mogliśmy w to uwierzyć. Było to dla nas tak zaskakujące, gdyż dosłownie dzień wcześniej, kiedy wylatywaliśmy z Polski, wszystko toczyło się normalnym rytmem. Wystarczył dosłownie jeden dzień i sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Trudno było nam się oswoić z myślą o tym co się dzieje w Polsce, ponieważ rozglądając się dookoła nas, w Maladze, życie nadal toczyło się normalnym, niczym nie zmąconym rytmem.

Będąc więc trzy tysiące kilometrów od domu, nie pozostawało nam nic innego, jak ulec urokowi miasta i rozkoszować się chwilą. W końcu czekało nas jeszcze wiele atrakcji i miejsc do zwiedzenia, o których będziecie mogli przeczytać w kolejnym poście.