Edukacja w Indiach cz. II
W pierwszej części wpisu o systemie edukacji w Indiach (który możecie znaleźć tutaj), wspominałam wam o tym, że słyszałam opowieści o stosowaniu kar na uczniach w szkołach. Przyjmowałam je z przymrużeniem oka. Trudno było mi sobie wyobrazić, że we współczesnym świecie nadal jest to rzecz powszechna. Jak się z czasem okazało, przekonałam się o tym na własne oczy.
W szkole, w której uczyłam na co dzień, oprócz zwykłych lekcji, organizowaliśmy dzieciom różne wycieczki. Zabraliśmy je m.in. do drukarni, aby poznały proces tworzenia gazety, na mecz krykieta, aby zobaczyły jak w rzeczywistości wygląda gra, czy też do śnieżnego miasta, żeby miały namiastkę śniegu i tego jak wygląda zima. Ważnym elementem w ich edukacji było uczenie się przez doświadczenie, spotkania z ciekawymi ludźmi i wymiany z innymi szkołami.
Szkolna wymiana.
Wraz z innymi nauczycielami, postanowiliśmy zorganizować wymianę z uczniami ze szkoły Bhal Prakash, która mieściła się na północy Indii w Ajmer w Rajasthanie. Szkoła ta, również została założona przez organizację pozarządową, która zajmowała się dziećmi z ulicy i biednych rodzin. Także przyświecał jej cel uczenia dzieci przez doświadczenie i nabywanie umiejętności przydatnych w codziennym życiu.
Cieszyłam się, że będę mogła uczestniczyć w takiej wymianie. Było to dla mnie kolejnym nowym doświadczeniem i niezwykłą przygodą. Wreszcie nadarzyła się dla mnie idealna okazja, aby przyjrzeć się z bliska jak wygląda edukacja w innej części Indii.
Wymiana polegała na wzajemnej wizycie około dziesięcioosobowych grup uczniów wraz z opiekunem. W pierwszej kolejności, uczniowie ze szkoły Bhal Prakash, wraz ze swoim nauczycielem, przyjechało w odwiedziny do szkoły, w której uczyłam.
Kiedy cała grupa, pojawiła się w progach szkoły, bardzo zastanowiło mnie dlaczego przyjechali sami chłopcy? Odpowiedź jaką usłyszałam, wydała mi się dosyć absurdalna: „Bo dla dziewczyn nie mogli znaleźć żadnego damskiego opiekuna, a nie wypadało aby nauczyciel płci męskiej, w podróży pociągiem się nimi opiekował.” To tak jakby w Polsce, uczennicom w klasie koedukacyjnej zakazać jechać na wycieczkę, tylko dlatego że ich wychowawcom jest nauczyciel, a nie nauczycielka.
Podczas dwutygodniowego pobytu, nasi goście poznali zasady funkcjonowania naszej szkoły, uczestniczyli w zajęciach lekcyjnych, brali udział w wyborach do dziecięcego parlamentu, przyglądali się co robimy w wolnych chwilach, jak spędzamy dzień. Uczestniczyli również w kilku wycieczkach, podczas których mogli między innymi podziwiać zwierzęta w zoo, zobaczyć wodospady i pływać w jeziorze.
Rewizyta.
Potem przyszedł czas na rewizytę. Byłam cała podekscytowana. Z opowieści nauczyciela, który do nas przyjechał, wynikało że szkoła w Ajmer jest dokładnie taka sama jak nasza. W tym miejscu koniecznie trzeba postawić wielkie „ALE” nie była. Moje oczekiwania i wyobrażenia nieco odbiegły od rzeczywistości.
Pełna entuzjazmu i zapału, że będziemy mogli wymienić się doświadczeniem i stosowanymi metodami nauczania szykowałam się do drogi. Jechałam z założeniem, że pomożemy im zorganizować dziecięcy parlament, który bardzo dobrze funkcjonował w mojej szkole i spotkał się z dużym entuzjazmem z ich strony. Opowiemy im też o egzaminach dla szkół otwartych, które są odpowiednikiem egzaminu maturalnego w Polsce.
Zanim jednak miało to nastąpić, czekała mnie 48 godzinna podróż pociągiem, w którym za klimatyzację służyły jedynie wiatraki i otwarte drzwi pociągu. Niezwykłe doświadczenie i jak do tej pory najdłuższa w moim życiu podróż pociągiem (jednak to już zupełnie inna historia).
Witamy w Bhal Prakash.
Po dotarciu na miejsce, dzieci przyjęły nas z ogromną radością, czego nie można było powiedzieć o nauczycielach. Na wstępie dostaliśmy „kubeł zimnej wody” na głowę. Od razu wyczułam, że jesteśmy traktowani jak persona non grata. Dyrektorka nie raczyła nawet na nas spojrzeć, a o dzień dobry nie było mowy. Tamtejsi nauczyciele uważali, że chcemy przeprowadzić zamach na ich życie i ich metody nauczania. Skoro dostaliśmy takie powitanie, nie mając okazji odezwać się nawet słowem, to już wyobrażałam sobie co będzie dalej. Niewiele się pomyliłam.
To co zastaliśmy zaraz po przyjeździe, w mojej ocenie, wymagało gruntownego „remontu” w sposobie myślenia kadry pedagogicznej i wzajemnych relacjach z uczniami. Zastanawiało mnie skąd w dzisiejszych czasach w Indiach nadal panuje taki ciemnogród. Uświadomiono mnie, że w Rajasthanie nadal bardzo silnie zakorzeniona jest kastowość i stosowanie się do archaicznych zasad. W zależności, z której kasty pochodzisz, będziesz odmiennie traktowany. Stąd też nauczyciele w tej szkole uważali się za bogów i kogoś znacznie lepszego od reszty.
Metody nauczania.
W pierwszych dniach naszego pobytu, wraz z drugim nauczycielem, z którym pojechałam na wymianę, przyglądaliśmy się jak prowadzone są zajęcia i jak wyglądają ich metody nauczania. Dzieci uczyły się z podręczników, które miały znać na pamięć. Bezmyślnie kazano im przepisywać całe teksty do zeszytu. Przeprowadzane testy przez nauczycieli, polegały na wykuciu na pamięć odpowiedzi do pytań znajdujących się na końcu każdego rozdziału. Jedyny wniosek jaki mi się nasunął, to że nie było tutaj konstruktywnej nauki. Pamiętam z czasów, kiedy ja chodziłam do szkoły i niektóre przedmioty polegały na zasadzie „trzech Z”: zakuć, zdać, zapomnieć. W tej szkole wyglądało to podobnie.
Z moich obserwacji i rozmów z uczniami, wynikało że te dzieci często nie wiedziały co czytają i miały problem ze zrozumieniem znaczenia nawet najprostszych wyrazów, np. „tam” czy „tutaj”. To co dopiero mówić o głębszej analizie jakiegokolwiek wiersza. Nikogo nie interesowały podstawowe braki w ich edukacji. Jakakolwiek podjęta próba z naszej strony rozmowy z nauczycielami w tym temacie napotykała ścianę. Dyrektorka, jak królowa lodu, na propozycję rozmowy z nami, że możemy jej opowiedzieć o szkole i naszych metodach, powiedziała że nie ma czasu na spotkanie z nami.
Daliśmy im też do przejrzenia książki przygotowujące do egzaminów. Było to sześć różnych przedmiotów: matematyka, język angielski, przedsiębiorczość, biologia, biznes, język hindi. Dyrektora po pobieżnym przejrzeniu materiałów, stwierdziła, że ona nie widzi za bardzo sensu w stosowaniu tych książek, bo tu jest tylko matematyka i język angielski. Jej odpowiedź uświadomiła mi, jak niewiele ją cokolwiek interesowało. To samo tyczyło się nauczycieli. Pomimo tego, że uczniowie, którzy przyjechali z mojej szkoły na wymianę, również uczestniczyli w normalnych lekcjach, to nauczyciele nawet nie zapytali, jak mają na imię, skąd przyjechały, zero zainteresowania.
Byłam oburzona, że można mieć takie podejście do uczniów. W szkole, w której uczyłam w Indiach nauczyciele przychodzili z pasji do nauki i chęci pomocy dzieciom. Natomiast tutaj dla nauczycieli była to trampolina do wybicia się i zaistnienia w świecie nauczycieli i dostania lepszej posady w szkole państwowej.
„Mała łyżeczka”.
Stało się dla mnie jasne, że ta szkoła nie jest jeszcze gotowa na wprowadzenie zmian i pomysłów, z którymi przyjechaliśmy. Musieliśmy zmodyfikować plan działania i „małą łyżeczką” wprowadzić drobne zmiany, które miałam nadzieję zaowocują w przyszłości. Oczywiście napotkaliśmy sporo przeszkód i ogromny opór materii, ale daliśmy radę. „Nie chcieli nas frontowymi drzwiami, to weszliśmy od tyłu”.
Postanowiliśmy zrobić więc kilka małych projektów, które dla postronnego widza mogłyby się wydawać mało znaczące, jednak dla tych dzieci miały ogromny wpływ. Razem z uczniami odnowiliśmy plac zabaw, stworzyliśmy strefę, gdzie każde dziecko może zmierzyć ile ma wzrostu i ile waży. Chłopcy zbudowali budę dla psa, odnowili mapę świata i posadzili nowe rośliny. Wspólnymi siłami narysowaliśmy także na placu zabaw, alfabet z rysunkami rzeczy, które zaczynają się na daną literę alfabetu, żeby dzieci mogły ćwiczyć znajomość liter. Stworzyliśmy również napisy po angielsku jak: „gorąca woda”, „pracownia komputerowa”, „myj ręce przed posiłkiem”, poprzyczepiane w różnych miejscach, żeby miały lepszy kontakt z językiem angielskim.
Pewnego razu zaproponowaliśmy też, aby poprowadzić lekcję na zewnątrz zamiast w klasie lekcyjnej. Nauczyciele popatrzyli na nas jak na kosmitów. Gdyby wzrokiem można było zabijać, to z pewnością już dawno byłabym martwa. Z wielką niechęcią pozwolili nam na przeprowadzenie zajęć na świeżym powietrzu. Jak tylko zaczęliśmy prowadzić zajęcia w formie gry, od razu zauważyłam zmianę w uczniach. Przestali być przygnębieni, zaczęli się uśmiechać i widziałam, że taka forma lekcji bardzo przypadła im do gustu.
Barbarzyńskie traktowanie.
Istotną rzeczą dla mnie, było również napisanie praw dziecka, żeby te dzieci były świadome co im wolno i czego mogą się domagać. Bo to czego byłam świadkiem, zmroziło mi krew w żyłach. Otóż w tej szkole nauczyciele i opiekunowie nadal stosowali kary cielesne, bicie i rozstawianie po kątach. Na najmniejsze potknięcie ucznia, nauczyciele od razu krzyczeli i upokarzali go publicznie. Dzieci obrywały dosłownie za wszystko. Jeżeli uczeń zapomniał odrobić pracę domową, czy wkuć regułkę na pamięć, za karę dostawał linijką lub kijem po rękach i kazano mu przez ponad pół godziny stać w dziwnych pozycjach (przypominało to skłon do ziemi z rękami założonymi za kolana, gdzie trzeba było trzymać się za uszy). Aż mi się nóż w kieszeni otwierał. Miałam ogromną ochotę podejść i złoić tego nauczyciela. Przełożyć go przez kolano i dać klapsa.
Jak się dowiedziałam, większość publicznych szkół nadal tak postępuje, pomimo tego, że stosowanie kar i bicie jest nielegalne i prawnie zabronione w Indiach. Jest to łamanie praw dziecka. Za takie zachowanie można pójść do więzienia. A mimo to, niewiele jest robione w tym temacie. Tym bardziej zależało mi na uświadomieniu tym dzieciom, że to co wyczyniają nauczyciele jest niedopuszczalne i mogą się przed tym bronić. W tym celu spisaliśmy katalog praw dziecka i w umiejętny sposób przedyskutowaliśmy go razem z dziećmi. Same zaczęły zadawać pytania jak mogą walczyć z tak bez ludzkim zachowaniem nauczycieli. Uważałam, że to dobry początek, aby uczniowie nabrali pewności i zaczęli walczyć o należne im prawa.
Drobne sukcesy.
Pomimo chłodnego przyjęcia na początku przez nauczycieli, staraliśmy się do nich dotrzeć i znaleźć choć jednego nauczyciela (oprócz tego, który był u nas na wymianie), który byłby skłonny na zmiany.
Także tutaj udało mi się odnieść mały sukces. Zaprzyjaźniłam się z jedną z nauczycielek o imieniu Ruby. Uczyła ona języka angielskiego i była również opiekunem. Zajmowała się ona uczniami, kiedy nauczyciele wracali do swoich domów. Od samego początku, pałała ona do zmian i nowości. Z wielką chęcią słuchała o nietradycyjnych metodach nauczania. Przekonałam ją również, aby zaprzestała stosowania kar i bicia uczniów.
Kolejnym drobnym sukcesem, było stworzenie tablicy informacyjnej dla uczniów. Na tablicy umieściliśmy plan lekcji, program biegania, kartę praw dziecka, a chłopcy którzy przyjechali do nas na wymianę podzielili się swoimi wrażeniami z wycieczki. Jeden z nich otwarcie napisał, że podobało mu się w mojej szkole, ponieważ nauczyciele nie krzyczą, nie stosują kar cielesnych, nie karzą ich. Napisał też bardzo piękne zdanie, które szczególnie zapadło mi w pamięć: „ A przede wszystkim, że trzeba żyć i pozwolić żyć innym”. Było to tym bardziej ważne, ponieważ nauczyciele zaczęli czytać ich opowieści. Oznaczało to także, że dzieci zaczynały mieć swój głos i może wreszcie ktoś ich wysłucha. Widać więc światełko w tunelu, i z pewnością potrzeba będzie sporo czasu na wprowadzenie zmian, ale jest nadzieja.
Ja także mam nadzieję, że będę mogła ponownie odwiedzić tą szkołę i na własne oczy przekonać się jakie zaszły tam zmiany.