Historie z wakacji,  Indie

Jak zdobyć indyjski numer telefonu.

Choć zawsze uważałam, że posiadam anielską cierpliwość, Indie uświadomiły mi, że jednak było inaczej. Najlepszym dowodem na to były moje perypetie podczas zdobywania (bo inaczej nie mogę tego określić) indyjskiego numeru telefonu.

Wydawało mi się, że pozyskanie indyjskiej karty SIM, nie powinno sprawić mi większego problemu. Niestety przeceniłam swoje szczęście w załatwianiu spraw urzędowych.

Po przyjeździe do Indii, chciałam jak najszybciej zdobyć indyjski numer telefonu, gdyż potrzebowałam mieć kontakt ze światem Indyjskim oraz organizacją, w której odbywałam wolontariat ( o czym możecie przeczytać tutaj). Ale przede wszystkim zależało mi na dostępie do Internetu, ponieważ szkoła, w której na co dzień pracowałam, nie dysponowała takowym.

A poza tym, będąc w Indiach i chcąc po nich spokojnie podróżować, z własnego doświadczenia wiem, że Internet jest po prostu niezbędny. (historię o tym, jak wyglądała moja podróż po Indiach bez Internetu, zasługuje na oddzielny wpis)

W teorii.

Dla przeciętnego Hindusa (zwanego też Indusem lub Indyjczykiem) proces zakupu karty SIM jest bardzo prosty. Dla obcokrajowca o wiele bardziej skomplikowany, a przynajmniej tak było w moim przypadku.

Aby zdobyć indyjski numer telefonu, musiałam udać się do salonu wybranej przez siebie sieci komórkowej. To była najprostsza część zadania. Do tego musiałam zawczasu przygotować ksero paszportu, zdjęcie paszportowe, kopię wizy, kopię pozwolenia na pobyt. Większość dokumentów, miałam już ze sobą, zaś ostatnia wymieniona pozycja na liście, czyli pozwolenie na pobyt musiałam dopiero zdobyć.

Papierologia.

Ponieważ mój pobyt w Indiach trwał dłużej niż trzy miesiące i nie przyjechałam do Indii jedynie turystycznie, w związku z czym zamiast turystycznej wizy miałam pracowniczą. A co za tym idzie musiałam również wystąpić o pozwolenie na pobyt w biurze imigracyjnym.

Inny wolontariusz z Niemiec o imieniu Jascha, z którym pracowałam i był już w Indiach od kilku miesięcy, uprzedził mnie, że wizyta w biurze i rejestracja może potrwać dziesięć minut, albo nawet kilka godzin. W końcu to Indie.

Na szczęście okazało się, że przed moim przyjazdem zmienili procedurę rejestracji i wszystkie formalności mogłam załatwić on-line przez stronę urzędu. Po dopełnieniu wszystkich formalności i uzupełnieniu danych, musiałam poczekać kilka dni na decyzję, a moje pozwolenie na pobyt, mieli wysłać pocztą.

Jeszcze więcej biurokracji.

Jakby tego wszystkiego było mało, do zdobycia indyjskiego numeru, dodatkowo musiałam też podać czyjś numer hinduski, w celu weryfikacji mojej skromnej osoby. Jak się dowiedziałam, pracownik z salonu dzwonił pod wskazany numer z zapytaniem, czy faktycznie ja to ja. Przydatny był też dokument, z adresem mojego pobytu w Indiach. Wystarczył w tym celu rachunek za prąd. Dobrze, że mieszkałam w szkole i jeden z opiekunów, George przyszedł mi z pomocą.

Mając całą dokumentację (gorzej niż na wizytę do lekarza), przeciętny czas oczekiwania na aktywację karty trwał około 2-4 dni.

To tyle jeżeli chodzi o teorię, która brzmi jak z bajki. A teraz przejdźmy do rzeczywistości.

W praktyce.

Po pięciu dniach oczekiwania, dostałam mój papierek, z informacją że byłam zarejestrowana w urzędzie. Teraz mogłam starać się o indyjską kartę SIM. Modliłam się, aby z moim rodzinnym szczęściem do wszystkiego, zajęło mi to dosłownie dwa dni. W szczególności, że perypetie jakie miał mój kolega z Niemiec, podczas załatwiania indyjskiego numeru, nie napawały optymizmem.

Jascha opowiedział mi jego przygody z kartą SIM. Do punktu chodził z 4 razy, bo najpierw zły rodzaj wizy mu wklepali, potem też były jakieś problemy. A ostatecznie kartę wyrabiał chyba ze trzy razy. Miesiąc temu też musiał iść, bo mu nagle dezaktywowali kartę. Powód: bo ważność wizy mu wygasła. A jak ją dezaktywują, to nie można jej ponownie aktywować, tylko trzeba wyrobić nową. Nieważne, że miał jeszcze 72 dni ważny rachunek. Mówi się trudno.

Podejście numer 1.

Choć odwagi mi nie brakowało, wolałam pojechać do salonu z kimś, kto choć trochę zna lokalny język i będzie w stanie mi pomóc się dogadać.

Niestety okazało się, że akurat w ten dzień wypadało lokalne święto i salon był nieczynny. W kolejnym dniu, również nie udało mi się dotrzeć do salonu, gdyż George był zajęty robieniem rozliczeń, a jego syn Nitin musiał przygotowywać się do egzaminów.

Na następny dzień, koło godziny 16.00 udało nam się wreszcie pojechać do salonu firmowego, w celu dokonania zakupu karty SIM. Moje nadzieje na zdobycie numeru, zostały szybko rozwiane.

W salonie okazało się, że akurat nie mają na stanie karty SIM. Bo ja, z racji tego że byłam obcokrajowcem, musiałam mieć turystyczną kartę SIM. Czym ona różniła się od zwykłej, tego nie wiedziałam. Może miała inne numery seryjne.

Pan powiedział żeby przyjść za tydzień, albo spróbować w innym salonie, który oddalony jest o jedyne sześć kilometrów. W Polsce, przejechanie do innego punktu, nie byłoby większym problemem. W Indiach, było to równoznaczne z ponad godzinną jazdą w jedną stronę. Dodatkowo, gdyby były problemy z aktywacją karty, musiałabym za każdym razem jechać do tamtego punktu.

A ten, w którym chciałam załatwić temat, znajdował się jedynie dwa przystanki autobusem od mojej szkoły. Na domiar złego za kilka dni wyjeżdżałam z częścią uczniów na tygodniowy obóz. Czyli dopiero za dwa tygodnie mogłam pojechać po kartę. Plus czas oczekiwania na aktywację, oznaczał że najwcześniej zdobędę indyjski numer z początkiem maja (a była dopiero połowa kwietnia).

No wkurzyłam się wtedy jak nigdy. Żeby go chudy byk wziął, jakby powiedziała moja babcia. Chyba za szybko założyłam, że od razu uda mi się temat załatwić.

Odrobina szczęścia.

Na szczęście, los się do mnie odrobinę uśmiechnął. Nadarzyła się okazja, że jeszcze przed obozem pojechałam z moim kolegą z Niemiec, Jaschą do innego pobliskiego salonu. Kiedy przyszła moja kolej, pan w okienku wyjaśnił nam, że po kartę trzeba przyjść jutro, bo dzisiaj to zajmie około 3-4 dni żeby ją aktywować, a jutro tylko 24 godziny. Po czym po chwili rozmowy okazało się, że jednak dostaniemy dzisiaj kartę, tylko aktywacja potrwa dłużej.

Usiadłam więc i zaczęłam wypełniać niezbędne papierki. W tym czasie, pan w okienku przejrzał na wszystkie strony mój paszport (nie wiem czego on tam szukał). Podpisałam dokumenty i okazało się, że jednak nie dostanę dzisiaj karty SIM z indyjskim numerem telefonu, bo mają problem z centrum aktywacji kart.

Skończyło się rumakowanie.

A żeby dostać kartę to on musi zarezerwować numer, a w tym dniu tego zrobić nie mógł, więc wszystko może przesunąć się o kolejne kilka dni. Powiedzieliśmy panu, że w przyszłym tygodniu nas nie ma i nie będziemy mieli jak odebrać karty.

Po długiej dyskusji, udało nam się ustalić, że do soboty pan do mnie zadzwoni na podany przeze mnie numer do Georga i poinformuje mnie, że karta jest już do odebrania. Dokumenty też mu już zostawiliśmy i powiedział, że ktokolwiek może tą kartę za mnie odebrać. Więc po cichu liczyłam, że do niedzieli odbiorę kartę z indyjskim numerem telefonu.

Niestety nic się takiego nie stało, a ja wyjeżdżałam właśnie na obóz.

Nastał Maj.

W poniedziałek zaraz po powrocie z obozu, jak na skrzydłach popędziłam do salonu po moją kartę SIM. O dziwo dostałam ją od pana sprzedawcy bez żadnych przeszkód. Powiedział, że na drugi dzień powinna być już aktywna.

Nastał dzień i poranek drugi. Miałam mieć już aktywowany telefon, ale nie miałam. Okazało się, że z racji tego że był 1 maja, a w Indiach także obchodzą święto pracy, więc sklepy miały dzień wolny od pracy. Akurat wybrałam sobie okres na załatwianie indyjskiego numeru telefonu. Postanowiłam dać im jeszcze jeden dzień na aktywację.

Dzień minął, a numer nadal był nieaktywny i telefon milczał jak zaklęty.

Podejście numer 348274659.

Kolejne podejście zdobycia karty SIM. Udałam się do mojego „ulubionego” salonu. Tym razem trafiłam na bardziej kompetentnego pana. Okazało się, że mój paszport był źle skserowany i później mogłabym mieć problemy z kartą. Co więcej, pan powiedział, że oni nadal nie mają właściwych kart SIM specjalnych dla obcokrajowców. Tą, którą dostałam w poniedziałek, była niewłaściwa, a inny pan mi ją dał, żeby zobaczyć czy a nóż będzie działać. Ale jednak nie działała.

Sprzedawca poinformował mnie, że ponoć menager w zeszłym tygodniu pisał do magazynu o te karty, ale nie dostał jeszcze odpowiedzi. Pan powiedział, że może potrwać to z 10-15 dni. Wkurzyłam się tam na miejscu jak nie wiem. Pan zostawił sobie numer telefonu, że jak coś się ruszy to będzie dzwonił oraz ja spisałam sobie numer do sklepu, bo nie będę codziennie tam jeździć. Ileż można!

Pan zapewnił mnie również, że będzie dzwonić do innych sklepów, czy mają odpowiednie karty, chociaż bardzo wątpiłam, że to zrobi. (słyszałam, że niedługo zbliżały się wybory parlamentarne i zapewne stąd takie zawirowania telefoniczne)

Bez kija nie podchodź.

Po powrocie do szkoły, opowiedziałam naszej kucharce Durdze o całym zajściu. Biedna tak się przejęła, że postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Na następny dzień, Durga postanowiła, że pójdziemy do księdza. Może on posiadał interesujące nas karty SIM.

Zapewne zapytacie, a dlaczego do księdza. Sama też zadałam sobie to pytanie. Ku mojemu zaskoczeniu, poszłyśmy do kościoła, bo ksiądz to jej znajomy i prowadzi sklepik parafialny. Kolejne pytanie jakie mi się nasunęło, to co ma sklepik parafialny do kart SIM?

Z wizytą w kościele.

Po dotarciu na miejsce, uzyskałam moją odpowiedź. Sklepik w żaden sposób nie przypominał typowego sklepiku parafialnego. Poza dewocjonaliami, można w nim było doładować telefon, kupić przybory do pisania, klej, zeszyty i jeszcze parę innych rzeczy jak w typowym sklepie papierniczym.

Ksiądz był bardzo miły i wytłumaczył nam, że niestety na mnie nie było możliwości zakupu karty, ponieważ nie posiadałam ichniejszego numeru pesel. Ustaliłyśmy z księdzem, że w takim razie zarejestrujemy kartę na Durgę. W tym celu, był nam potrzebny jej numer pesel, a ona nie zabrała go od siebie z domu z wioski, z której pochodziła. Jak nie urok, to sraczka.

Tuż przed metą.

Odeszłyśmy z kwitkiem. Na szczęście, Durga zadzwoniła do domu, i na drugi dzień zrobili zdjęcie jej dowodu osobistego. Dzięki temu mogłyśmy wrócić do księdza.

Temat załatwiłyśmy od ręki. Będąc posiadaczem takiej karty, cała procedura zajęła nam nie więcej niż 15 minut. Ksiądz na tablecie wprowadził wszystkie dane, wybrałam taryfę jaką chcę doładować telefon, a Durga swoim odciskiem palca potwierdziła zakup. Ponieważ Durga była zarejestrowana w systemie ewidencji ludności, to autoryzacja i weryfikacja była od ręki. Coś na wzór naszego profilu zaufanego.

Amen!

Wsadziłam kartę do telefonu i od razu była gotowa do użycia i aktywowana. Moje modły zostały wysłuchane. Jak to moja kochana Babcia Wanda miała w zwyczaju mówić, jak trwoga to do Boga. 

I tak oto po miesiącu usilnych starań, stałam się szczęśliwym posiadaczem indyjskiego numeru telefonu.