aktrakcje,  podróże,  USA

Wśród gigantów – czyli co warto zwiedzić w Parku Sekwoi.

Po skończonej przygodzie w Yosemite Park (o której możecie przeczytać tutaj), pojechaliśmy do Fresno. Jedyną atrakcją tego miasta był dla nas motel. To właśnie tutaj zatrzymaliśmy się na nocleg, aby dać odpocząć naszym nogom przed kolejnym przystankiem na naszej mapie, czyli Parkiem Sekwoi.

Wskazówka: Często na nocleg wybieraliśmy sieć Motel 6. Ponadto, każda miejscowość, znajdująca się w pobliżu atrakcji turystycznej, była naszpikowana miejscami noclegowymi różnych sieci hoteli i moteli. Bez problemu można było znaleźć nocleg.
Czy aby na pewno warto?

Przed wyjazdem do Stanów, natrafiłam w Internecie na informacje, aby odwiedzić Park Sekwoi będąc po zachodniej stronie mocy.

Park Sekwoi???? W pierwszej chwili nie brzmiało to dla mnie dość przekonująco. Poddawałam wielkim wątpliwością, czy na pewno ten konkretny park jest taki cudowny, jak się nim inni podróżnicy zachwycali.

Mimo swoich powątpiewań, wpisałam go na listę miejsc do zwiedzenia podczas mojej podróży po Stanach. Poza tym, znajdował się na mojej trasie przejazdu przez zachodnie wybrzeże Stanów, więc czemu by do niego nie wstąpić.

Jedziemy na wycieczkę.

Po zaopatrzeniu się rano w potrzebną wałówkę na cały dzień, przystąpiliśmy do akcji zdobywania kolejnego parku narodowego.

Jadąc od strony Yosemite Park, wjazd do Parku Sekwoi znajdował się w leżącym w sąsiedztwie Kings Canyon, o który również zahaczyłam z rodzicami.

Zaraz po wjeździe, miałam wrażenie jakbym przeniosła się do zupełnie innego świata. Zgiełk ruchu ulicznego ucichł, a dookoła mnie znajdowała się nieprzejednana cisza lasu. Od razu skojarzyło mi się to z przejściem przez szafę w Opowieściach z Narni.

Kings Canyon.

Kiedy już ochłonęliśmy z pierwszego wrażenia, powoli zaczęliśmy się zagłębiać w głąb parku. Choć jeszcze nie weterani, byliśmy już przyzwyczajeni po Yosemite Park, że i tutaj zwiedzanie parku narodowego mogliśmy uskuteczniać z samochodu.

Pomimo takiego udogodnienia, często wychodziliśmy z naszego auta, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i być bliżej natury. Sam Kings Canyon jest niewielkim parkiem, jednak warto zatrzymać się w nim żeby zobaczyć między innymi General Grant.

Olbrzymy są wśród nas.

Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z Sekwojami, jednak ujrzawszy je na własne oczy, nie można ich było pomylić z żadnym innym drzewem. Są przede wszystkim ogromne i mają charakterystyczny pomarańczowy odcień kory.

Trochę jak gigant sięgający nieba. Będąc dopiero przy samym drzewie, mogłam dostrzec jak mikroskopijny był człowiek w porównaniu z Sekwoją. Stając z nią oko w oko, nasunęło mi się jedno zdanie: „sekwoja jest wielka, a ja malutka”.

Z początku byłam przekonana, że zarówno w Kings Canyon, jak i Sekwoja Park, znajdują się tylko nieliczne okazy sekwoi do podziwiania. Nic bardziej mylnego. Cały park porośnięty był sekwojami i naszych zachwytów nie było końca.

Z przyklejoną twarzą do szyby, pojechaliśmy do Parku Sekwoi.

Nie ma dymu bez ognia.

Jadąc pomiędzy jednym parkiem a drugim, na horyzoncie dostrzegliśmy smużki unoszącego się pośród drzew dymu. Razem z moim tatą byliśmy przeświadczeni, że ominiemy go szerokim łukiem. A co więcej, że na pewno nie znajduje się on na naszej drodze do parku.

Sam dym nie byłby niczym niezwykłym, gdyby nie fakt, że kilka lat temu przez Kalifornię przeszły ogromne pożary lasu, które pozostawiły po sobie zgliszcza. Co więcej, zwiedzaliśmy Stany w lipcu, gdzie prawdopodobieństwo wystąpienia pożaru wzrastało kilkukrotnie.

Na dokładkę, jeżeli faktycznie natknęlibyśmy się na pożar, oznaczałoby to konieczność powrotu tą samą drogą co przyjechaliśmy i nici ze zwiedzania.

Wskazówka: Dlatego bardzo istotne jest żeby wjeżdżając do parku narodowego mieć samochód zawsze zatankowany do pełna, bo nigdy nic nie wiadomo. Dzień wcześniej, zawsze upewnialiśmy się czy dany park będzie otwarty dla zwiedzających.
Stój i ani kroku dalej!

W całej tej sytuacji, pikanterii dodała reakcja mojej mamy, która wybudzona ze snu, na słowo ogień i pożar, aż podskoczyła z wrażenia i kategorycznie nakazała zawracać.

Na szczęście, kiedy pierwsze emocje opadły i udało nam się opanować wątpliwości, kontynuowaliśmy jazdę do Parku Sekwoi. Jakie było nasze zaskoczenie, kiedy okazało się, że ten jakże niewielki pożar, ledwie widoczny na horyzoncie, znajdował się dokładnie na naszej trasie i wjechaliśmy w jego samo centrum. No i masz babo placek.

Jak się okazało, było to kontrolowane wypalanie zboczy w parku, a nad wszystkim czuwał dzielny zastęp strażaków.

Ufff, odetchnęliśmy z ulgą i mogliśmy udać się na zwiedzanie parku.

Mówisz i masz.

Wysiadając z samochodu na parkingu, moja mama, od niechcenia rzuciła, że dzień wcześniej intensywnie zastanawiała się jakby to było, zobaczyć taki pożar lasu na własne oczy. 

I niech mi ktoś teraz powie, że marzenia się nie spełniają.

Na naukę nigdy nie jest za późno.

Dodatkowo, przed wejściem do głównych atrakcji parku, znajdowało się stanowisko leśników. Prezentowali oni zarówno sprzęt ratowniczy, jak również opowiadali na temat przeprowadzania kontrolowanego pożaru lasu i dlaczego jest on niezbędny.

Po pierwsze zapobiega on sytuacjom, w których mogłoby dojść do samozapłonu lasu. Ale co ważniejsze, w przypadku Sekwoi, pożar jest niezbędnym elementem ich żywotności. Zapytacie dlaczego? Ponieważ Sekwoja, żeby mogła się rozmnażać i zapewnić sobie przetrwanie, potrzebuje do tego celu bardzo wysokiej temperatury. I kto by pomyślał, że to co jednym szkodzi, innym wychodzi na zdrowie.

Czego nie można powiedzieć o diecie wśród Amerykanów. Czekając na wejście do Parku Narodowego Sekwoi, obok nas na ławeczce siedziała dwójka chłopców w wieku 13 i 15 lat, w stosownym rozmiarze XXL. Każdy z nich trzymał w ręku kanapkę. Były one wielkości połowy bagietki. Kanapka wyglądała zwyczajnie, podobna do tej, jaką ja miałam w zwyczaju robić sobie na wycieczkę: sałata, pomidor, szynka, ser żółty. W pewnym momencie, podchodzi do nich ich tata (również słusznych rozmiarów) i pierwsze co robi, wyciąga z ich kanapek pomidora, ser i sałatę. Pomyślałam, że sam pewnie je zje. On natomiast wyrzucił wszystko do kosza. Nic dziwnego, że później tak wyglądają.

Mając lekcję historii i ciekawy wstęp za sobą, przekroczyliśmy bramki wejściowe parku.

Sekwoje, sekwoje, sekwoje.

W przeciwieństwie do Kings Canyon, Park Sekwoi, był bardziej zorganizowany i zaadoptowany jak na atrakcje turystyczną przystało. Wyznaczone były w nim alejki do spacerowania pomiędzy głównymi eksponatami, jakimi oczywiście były sekwoje same w sobie. Jednak kilka okazów, które zasługiwały na szczególną uwagę, zostały specjalnie oznaczone na mapie i to one stanowiły główną atrakcję turystyczną.

Spacerując wyznaczonymi alejkami, co i róż zadzieraliśmy głowę do góry żeby podziwiać masywne sekwoje. Choć nie brakowało nam umiejętności fotograficznych, to ze względu na rozmiary tych okazałych drzew, nie byliśmy w stanie uchwycić ich w całym majestacie.

Potrafiły one urosnąć nawet do dziewięćdziesięciu metrów wysokości, a ich średnica wynosiła osiem metrów. Mimo, że liczby robiły wrażenie, to dopiero możliwość sprawdzenie tego przeze mnie organoleptycznie, budziła podziw.

Wyjątkowe okazy.

Jeszcze większe wrażenie wywarła na mnie sekwoja The Fallen Monarch, przez którą mogłam przejść od środka. W ten sposób mogłam obejrzeć te niesamowite drzewa z każdej strony.

Wyjątkowości tej wycieczce dodawał wcześniej wspomniany przeze mnie pożar. Ponieważ dym, który  unosił się z wypalanej ściółki, nadawał całemu parkowi magicznej aury. Cała sceneria, przywodziła mi na myśl sceny z filmu Władcy Pierścieni i magicznej krainy Elfów. A załamujące się promienie słońca, nadawały sekwojom jeszcze piękniejszej pomarańczowej barwy.

Czego namacalnym dowodem była niezwykła sceneria przy drzewach Twins.

Zaś gwiazdą programu, był General Sherman, uważany za największe drzewo na świecie. Jak przy głównej atrakcji do zwiedzania przystało, wszyscy grzecznie stali w kolejce, żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.

Niezwykły tunel.

Później pojechaliśmy kawałek dalej do innej części parku, gdzie znajdował się Tunel Log, słynne drzewo, które przewaliło się na drogę. Amerykanie zamiast starać się je usunąć, zrobili w nim tunel który stanowił kolejną atrakcję turystyczną.

Cała nasza wyprawa do Parku Sekwoi nie byłaby udana, gdybyśmy i my nie zwiedzili tego miejsca. Oczywiście musieliśmy też pod nim obowiązkowo przejechać. A ponieważ moja mama zgłosiła się na ochotnika, aby uwiecznić ten moment w kadrze aparatu, zrobiliśmy rundę honorową razy dwa, żeby i ona miała przyjemność przejażdżki pod drzewem.

Na dodatek, wstrzeliliśmy się z naszą sesją fotograficzną w idealny moment. Tuż za nami pojawiła się ogromna kolejka turystów, która również chciała uwiecznić przejazd pod drzewem w kadrze.

Na łące.

Kiedy inni musieli czekać na swoją kolej, my pojechaliśmy zobaczyć Crescent Meadows, gdzie zrobiliśmy sobie krótki piknik.

Najedzeni i napici, powoli zaczęliśmy opuszczać jakże niezwykły Park Sekwoi. Wyjeżdżając z parku mijaliśmy Moro Rock, na którą miałam wielką ochotę się wspiąć. Jednak kolejka do wejścia na szczyt była tak ogromna, że z żalem serca musiałam dać za wygraną. Cóż, będę miała dobry powód, aby tutaj wrócić.

Ciąg dalszy nastąpi…

I tak po całym dniu pełnym wrażeń i niezapomnianych przygód, przyszedł czas na dotarcie do kolejnej miejscowości na nocleg. Wybór padł na Bakersfield, gdzie zamierzaliśmy naładować swoje akumulatory, aby zmierzyć się z tym co w życiu każdego człowieka nieuniknione, czyli śmiercią.

Gdzie ją można spotkać w Stanach i czy da się oszukać przeznaczenie, o tym dowiecie się w kolejnym wpisie.