Australia,  jedzenie,  kultura,  ludzie,  podróże

Co mnie zaskoczyło w Australii, czyli kilka prawd znanych i nieznanych.

Wybierając się do Australii, byłam przeświadczona, że jest to kraj bardzo zbliżony do każdego innego znajdującego się w Europie. Spodziewałam się, że wszystko będzie w miarę podobne do tego, co już znam. Znalazło się jednak parę rzeczy, które mnie zaskoczyły i wprawiły w osłupienie.

Misie Koala to nie misie.

Na pierwszy ogień poszły misie koala. Od dziecka przywykłam nazywać te futerkowe i urocze zwierzątka, jako „misie koala”. Nazwa, której zapewne każdy z nas używa. W rzeczywistości misie koala są torbaczami, tak samo jak kangury. Co więcej misie koala śpią nawet osiemnaście godzin na dobę, gdyż w ten sposób trawią pokarm

Czy w Australii woda w zlewie kręci się w drugą stronę?

Pytanie, z którym dosyć często się spotykałam po powrocie do kraju. Mogłoby się wydawać, że skoro Australia leży na drugiej półkuli, to logiczne jest, że woda będzie się kręcić w drugą stronę. Choć podczas pobytu, przyglądałam się z uporem maniaka wodzie w zlewie, nie dostrzegłam tej anomalii.

Olej w sprayu.

Dzisiaj to żadna nowość. Olej czy oliwa w sprayu jest powszechnie dostępna. Bez problemu mogę ją znaleźć na półce w swoim osiedlowym sklepie. Jednak kiedy wyjechałam do Australii parę lat temu, taki produkt był zupełnym novum. Po raz pierwszy spotkałam się z czymś takim właśnie w Australii. Byłam wręcz urzeczona takim rozwiązaniem. Produkt genialny i bardzo przydatny między innymi do grillowania.

Avocado.

Jak już wspominam o gotowaniu, to na uwagę zasługuję również avocado. Mogłoby się wydawać, że cóż niezwykłego jest w tym owocu. W nim samym nic szczególnego. Bardziej zafascynowało mnie to, że Australijczycy używają go do wszystkiego. Przede wszystkim stosują je zamiast masła na kanapkę, dodają do sałatek, zup i drugiego dania. Po prostu wszędzie, gdzie się tylko da.

Vegemite.

Nie mogłam też pominąć Vegemite. Produkt, z którego słynie Australia. Vegemite jest to pasta zrobiona z wyciągu z drożdży z warzywami i przyprawami, najczęściej używana przez Australijczyków do smarowania pieczywa. Będąc w Australii, miałam okazję jej spróbować i na tym postanowiłam zakończyć moją przygodę z vegemite. Dla mnie, smakowała dokładnie tak samo jak przyprawa magii lub kostka rosołowa. Nie wiem jak Australijczycy są w stanie ją jeść.

Bottle shop.

Robiąc zakupy w lokalnym supermarkecie w Australii, na wstępie rzuciło mi się w oczy, że nigdzie nie ma alkoholu. Mój kolega, wytłumaczył mi, że alkohol sprzedawany jest w oddzielnych sklepach, specjalnie do tego przeznaczonych. To było dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Co więcej, do sklepu osoba nieletnia, czyli poniżej 18 roku życia, mogła wejść jedynie z opiekunem.

My również wybraliśmy się do takiego sklepu. Przy wejściu stał ochroniarz, który swym czujnym okiem sprawdzał, czy wyglądamy dość dorośle. W środku sklepu znajdowała się też specjalna strefa, przy której widniała informacja, że jest ona przeznaczona jedynie dla osób 18+. Ja się już na szczęście, do tej kategorii zaliczałam. Jednak największego szoku doznałam przy kasie. Nie ważne, że tylko jedna osoba z naszej grupy kupowała alkohol. Wszyscy musieliśmy okazać się dokumentem, że mamy skończone osiemnaście lat. W przeciwnym razie, pozostałoby nam jedynie podziwianie trunków na półkach.

Party time.

Pod tym względem, również byłam zaskoczona. Wybierając się na imprezę ze znajomymi, zapoznali mnie oni z kilkoma obowiązującymi zasadami. Po pierwsze, osobie nietrzeźwej alkoholu nie sprzedawali. W niektórych knajpach można było przynieść swój własny alkohol, czyli tzw. „bring your own”. Jednak to, na co najbardziej mnie uczulali, to limit czasowy. Chodzi o godzinę, do której pozwalali wejść do lokalu. Zazwyczaj można było wejść do 1:30 w nocy. Po tej godzinie jedynie wypuszczali imprezowiczów. Więc jeżeli chciałabym się po tym czasie tylko „przewietrzyć”, ochroniarz nie wpuściłby mnie z powrotem do środka. Nie pomogłyby ani prośby, ani groźby.

Prawo jazdy.

Teraz przyszedł czas na zdobycie upragnionego prawa jazdy. Zasady zdobywania prawa jazdy w Australii, znacznie się różnią od tych w Polsce. Niby są proste, a jednak nie do końca. Mój kolega starał mi się wytłumaczyć ichniejszy system najlepiej jak potrafił, mimo to potrzebowałam chwili, żeby go ogarnąć swym umysłem. Postaram się go wam przybliżyć w jak najprostszy sposób.

W Australii proces zdawania prawa jazdy podzielony jest na cztery etapy. Najpierw należy zdać egzamin teoretyczny, który upoważnia do otrzymania tabliczki z literą L (Lerner Driving Licence). To co przypadło mi do gustu, to fakt, że tablice z literami przypisane są do kierowcy, a nie do pojazdu.

Mając literę L, można już jeździć po drogach, ale wyłącznie z opiekunem który ma pełne prawo jazdy. Opiekunem może być zarówno rodzic, jak i instruktor nauki jazdy. Wolno też jeździć swoim własnym samochodem. Występują za to spore ograniczenia: zero alkoholu, maksymalnie 90km/h, należy wyjeździć minimum 120 godzin jazdy w tym 20 godzin nocą w ciągu roku. Stosując się do zasad, po roku czasu można zdać egzamin praktyczny z egzaminatorem i otrzymać literę P1.

Na czerwonym czy zielonym?

Potocznie nazywane czerwonym P, czyli Provisional Licence. Mając tymczasowe prawo jazdy, nadal obowiązuje nas zasada zero alkoholu, 90km/h i maksymalnie można dostać cztery punkty karne. Co więcej, w pojeździe ze świeżo upieczonym kierowcą, między godziną 23.00 a 5.00 rano, może znajdować się jedynie jedna osoba poniżej 21 roku życia. Jazda na czerwonych tablicach zajmuje do roku czasu.

Później kierowca awansuje do litery P2, nazywanej zielonym P. Tutaj możemy trochę bardziej zaszaleć, bo zwiększony jest limit prędkości do 100km/h, można dostać siedem punktów karnych, za to nadal obowiązuje zasada zero alkoholu. Będący przykładnym kierowcą, w przedziale od roku czasu do trzech lat, stajemy się pełnoprawnym kierowcą z Full Driving Licence.

Przekładając z Polskiego na nasze, jest to równoznaczne z tym, kiedy Polak zda egzamin teoretyczny i praktyczny w ośrodku egzaminacyjnym.

Dostrzegam wiele pozytywnych aspektów takiego systemu, jednak w ostatecznym rozrachunku, nie chciałabym się zamienić.

Głowa państwa.

Pomimo uczenia się historii przez wiele lat i uważaniu na lekcjach w szkole, nie wszystkie zagadnienia były omawiane z aptekarską precyzją. Z pewnością nie zagłębialiśmy się w szczegółowe omawianie każdego państwa osobno. Także, zwiedzając w Melbourne stary parlament, dowiedziałam się że głową państwa nadal jest Elżbieta II. Ponieważ nie sposób, aby cały czas przebywała w Australii, reprezentuje ją gubernator generalny.

Sydney nie jest stolicą.

W dzieciństwie zawsze byłam przeświadczona, że stolicą Australii jest Sydney. Jak się później dowiedziałam jest nią Canberra. Ponieważ władze zarówno Melborune, jak i Syndey nie mogły dojść do porozumienia, które z nich ma zostać stolicą kraju, w ramach konsensusu, postanowiono wybudować sztucznie miasto pomiędzy nimi.

Mount Kozjosko.

O tym, że w Australii najwyższy szczyt ma Polskie korzenie, wiedziałam doskonale. Został on odkryty przez Polaka, Edmunda Strzeleckiego, który nadał mu nazwę „Góra Kościuszki”. Chciałam sprawdzić, czy mój kolega, który jest rodowitym Australijczykiem, również o tym wie. Kiedy go o to zapytałam, stanowczo zaprzeczył, aby w Australii była „Góra Kościuszki”, owszem mają górę, ale nie o takiej nazwie. Chwilę nam zajęło uzmysłowienie sobie, że mówimy o tym samym, ponieważ on (jak większość Australijczyków) znał górę pod uproszczoną nazwą, czyli „Kozjosko”. Nie on pierwszy ma problemy z polską wymową.

Pory roku na opak.

Ponieważ Australia leży na drugiej półkuli, pory roku są odwrotne do tych w Europie. W grudniu jest tam środek lata, zaś latem jest środek zimy. Niby prawda oczywista, jednak wiele osób zapomina o tym i planuje wakacje w Australii o złej porze roku.

Niby język angielski, a jednak nie.

Spędzając czas z Australijczykami zauważyłam, że oni ubóstwiali skracać wyrazy. Robili to nagminnie. Pewnego wieczoru, kolega zapytał się mnie czy mam ochotę na „barbie”. Że co proszę? Zachodziłam w  głowę o co mu chodziło. Czy chcę lalkę barbie? A na cóż mi ona. Widząc moje zmieszanie na twarzy, wytłumaczył mi że chodziło mu o barbecue, czyli grilla. Nie można było tak od razu. Ale to nie jedyne słówko, którego nasłuchałam się podróżując po Australii. Poniżej kilka przykładów najczęściej skrócanych wyrazów:

G’DAY – HAVE A GOOD DAY/ HELLO (miłego dnia/ cześć)
MATE – FRIEND (przyjaciel, kolega)
AUSSIE – AUSTRALIAN (Australijczyk)
OZ/ STRAYA – AUSTRALIA (Australia)
BARBIE – BBQ (grill)
ARVO – AFTERNOON (popołudnie)
ESKY – TOURIST FRIDGE (lodówka turystyczna)
BYO – BRING YOUR OWN (przynieść swoje własne rzeczy)

Zatem mówiąc po „australijsku”: G’DAY MATE.