aktrakcje,  Australia,  podróże

„Najlepsze miasto do życia na świecie”, czyli co warto zwiedzić w Melbourne.

Zostawiając znajomych w Canberrze (o której możecie przeczytać tutaj) ruszyłam w dalszą podróż po Australii. Kolejnym miastem na mojej mapie było Melbourne. To tutaj zaczęła się moja prawdziwa przygoda w krainie kangurów. Odtąd byłam zdana sama na siebie i na własną rękę zwiedzałam miasto.

The City.

Poruszanie się i zwiedzanie Melbourne okazało się stosunkowo proste, gdyż centrum miasta zostało zbudowane na planie prostokąta. Wszystkie jego ulice przecinały się praktycznie pod kątem prostym, co przywodziło mi na myśl kartkę w kratkę. Mając jedynie albo aż cztery dni do wykorzystania, spędzałam na podziwianiu miasta mniej więcej po dwanaście godzin dziennie, aby jak najwięcej zobaczyć. Kochając ruch i spacery, zaglądałam w najróżniejsze zakamarki.

Free Walking Tour.

W pierwszy dzień mojego pobytu, poszłam na free walking tour, którą każdemu polecam. W ten sposób mogłam łatwo i przystępnie dowiedzieć się o najciekawszych zabytkach w Melbourne. Jak również zyskałam orientacje w mieście. Wycieczka trwała trzy godziny, które minęły mi w mgnieniu okaz.

Wskazówka: Ja skorzystałam z firmy I’m Free
Street Art.

Podczas zwiedzania, naszą przewodniczką była studentka trzeciego roku historii, która w niebywale barwny i ciekawy sposób opowiadała nam o zabytkach Melbourne. Poza sztandarowymi obiektami, zabrała nas również na Hosier Lane, która jest częścią hipisowskiej dzielnicy miasta. Wystarczyło, że postawiłam pierwszy krok na tej ulicy i od razu przeniosłam się w inny świat. Cała ulica była wymalowana najróżniejszymi graffiti, które były istnym dziełem sztuki.

Pokazała nam również ulicę, która nosiła nazwę sławnego zespołu AC/DC. Jak się też dowiedziałam, zespół ten pochodził właśnie z Australii.

Inne zabytki.

Zahaczyliśmy też o dworzec Flinders Railway Station i Ratusz, które moim zdaniem idealnie w komponowały się w nowoczesną urbanistykę miasta.

Na łonie natury.

Korzystając z pięknej, słonecznej pogody udałam się do parku Carlton Gardens. Spacerując alejkami wśród zieleni, dotarłam do Royal Exhibition Building, w którym organizowane są wystawy i bankiety.

Rozmowy nocą.

Po wyczerpującym dniu pełnym wrażeń, wróciłam do swojego hostelu. Mój wybór padł na Hostel Space, który oferował bardzo przystępną cenę, a zarazem doskonałą lokalizację jako baza wypadowa do zwiedzania. Jak to w hostelach bywa, miałam do wyboru różne warianty pokoju. Zaczynając od pokoju prywatnego, a kończąc na ośmio czy dziesięcioosobowym. Zdecydowałam się na pokój trzyosobowy, gdyż był tańszy od jedynki czy dwójki, ale przede wszystkim dlatego, że mogłam poznać nowych ludzi i nawiązać znajomości.

Eureka Tower.

Tym miłym akcentem, ruszyłam dalej eksplorować miasto. W pierwszej kolejności wybrałam się na taras widokowy, znajdujący się na samym szczycie Eureka Tower. Mogłam stąd podziwiać panoramę całego Miasta.

ACMI, czyli Australian Centre for Moving Image.

Kiedy już nacieszyłam wzrok wszystkimi kostiumami, przeniosłam się do części filmowej. Mogłam w niej z bliska przyjrzeć się jak kształtował się obraz w kinematografii na przestrzeni lat.

W dzieciństwie bardzo lubiłam oglądać kreskówkę „Bystry Billy”, o przygodach małego i niesfornego misia koala. Zwiedzając filmową część muzeum, natknęłam się na całą sekcję poświęconą temu, jak powstała ta bajka. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że jest to przecież australijska kreskówka.

Block Arcade.

Z głową pełną wrażeń i doznań wizualnych, przeniosłam się z powrotem na ulice Melbourne. Nogi zaprowadziły mnie do Block Arcade. Przywodziły mi na myśl tajemnicze przejścia pomiędzy poszczególnymi uliczkami, w postaci arkad. Trochę jak dostanie się na peron 9 i ¾  w Harrym Potterze. Były bardzo urokliwe z półkolistymi sklepieniami. Jakbym nagle znalazła się w małej galerii handlowej oderwanej od rzeczywistości.

Tea time!!!

W jednej z takich arkad, znalazłam herbaciarnię Hopetoun Tea room, założoną w 1892. Zapach parującej herbaty i domowych wypieków, tak pobudził moje zmysły, że nie odmówiłam sobie małego poczęstunku. Oczywiście musiałam odstać swoje w kolejce, aby zasiąść przy stoliku, jednak było warto. Atmosfera tam panująca i wystrój, powodowały że czułam się jak na popołudniowej herbatce „ u babci”.

Dawny Parlament.

Będąc w Canberrze, podziwiałam nowy gmach parlamentu jedynie z zewnątrz, dlatego postanowiłam zajrzeć do starego parlamentu do środka. Wnętrza budynku zwiedzałam z przewodnikiem, który przybliżył mi odrobinę historii Australii i panujący w niej system parlamentarny. Miałam również okazję zasiąść w fotelu parlamentarzystów i poczuć się jak na prawdziwych obradach. 

Dzielnica Bohemy.

W drodze powrotnej do hostelu, zajrzałam też do dzielnicy Fitzroy. Przyglądając się sklepom, pubom i  sztuce ulicznej, czułam jej specyficzną, artystyczną atmosferę.

Great Ocean Road.

Na koniec mojego pobytu w Melbourne wybrałam się na całodniową wycieczkę wzdłuż Great Ocean Road, aby zobaczyć dwunastu apostołów. Była to dla mnie wisienka na torcie. Niezwykłe widoki nabrzeża i klifów, zapierały mi dech w piersi.

Wskazówka: wycieczka kosztowała mnie 105 dolarów australijskich. Pakiet obejmował odbiór z hotelu, całodniowe zwiedzanie, mały poczęstunek i przewodnika. Ja poprosiłam w recepcji hostelu, aby zarezerwowali mi miejsce, gdyż mają oni bogatą ofertę i nie musiałam nigdzie indziej szukać.